Czytając alfabet | Podsumowanie
Na początek statystyki. Brałem pod uwagę recenzje zamieszczone w Gazecie Wyborczej (wydanie główne i Co Jest Grane), Dzienniku (dodatek Kultura) i internetowym Obiegu. Umknęła mi, przyznaję, recenzja w Rzeczpospolitej, natomiast nie zauważyłem tekstów o Czarnym Alfabecie w Polityce i Przekroju. Tygodnik Wprost naturalnie pomijam.
W Czarnym Alfabecie wzięło udział 34 osób (artystów i artystek). W rzeczonych recenzjach pochylono się nad dziełami 11 twórców, o 5 tylko wspomniano. W sumie w polskiej recepcji wystawy przejrzało się 16 twórców - przy mojej dobrej woli, bo wliczam i tych jedynie wymienionych - a zatem mniej niż 50% ogółu (!). Za pochylenie się nad dziełem uznaję również - z konieczności - dwuzdaniowe ogólniki bez jakiegokolwiek ciężaru intelektualnego (interpretacyjnego). W nawiasach ilość wzmianek włączając wymienienie.
Biggers Sanford & Jennifer Zackin (1)
Bradford Mark (1)
Britto Michael Paul (3)
Drew Leonardo (1)
Hammons David (4)
Leonardo Shaun El C. (1)
Ligon Glenn (3)
Merriweather Lester Julian (1)
Oliver Demetrius (1)
Simmons Xaviera (1 - tylko wspomniana)
Simpson Lorna (1)
Thomas Hank Willis (3)
Walker Kara (3)
Weems Carrie Mae (1)
Wiley Kehinde (2)
Wilson Fred (3)
Wybiórczość. Recepcja bardzo ważnej wystawy w czterech różnych tytułach zamyka się zatem w opisie mniej niż jednej trzeciej obecnych na niej twórców - łącznie. Na tej podstawie konstruowane są wnioski, a wraz z nimi - tak zwany obraz medialny. Co z pozostałymi 23 reprezentantami sztuki afroamerykańskiej? Co ze wskazaniem podstawowych osi całej ekspozycji? Czytelnicy wspomnianych tytułów przeczytali o innej, niż faktyczna wystawie.
Paradoksalnie najbardziej intrygujący jest tekst Doroty Jareckiej - choć traktuje o dwóch (!) zaledwie artystach. Wygrał klasyk - David Hammons. Wzmiankował o nim jeden recenzent, a trzech zatrzymało się na dłużej. Prościutkiej w interpretacji i niezwykle modnej Karze Walker oddano rytualny hołd - czasem ocierający się o groteskę (surrealistyczny nastrój graniczących ze sobą kontrastów wywołuje piorunujące wrażenie). Znacznie bardziej utytułowaną, ale i skomplikowaną (także ciekawszą) Ellen Gallagher pominięto całkowicie. Interesujące, że wymienieni wyżej artyści pojawiają się prawie w komplecie we wszystkich wspomnianych recenzjach (wyłączając tekst Jareckiej) - zdumiewająca jednokierunkowość poglądów. Może nasi krytycy dostali te same reprodukcje?
Brak czytelnej hierarchizacji. Kolejny problem związany z Czarnym Alfabetem jest pierwszym problemem współczesnej polskiej krytyki. Nieistotny rozmiar i charakter recenzji - może to być tekst rozłożysty, rozsmarowany, jak masło orzechowe po pumperniklu - jak w przypadku Czarno na białym Marcina Krasnego. Może to być rzecz mniej lub bardziej zwięzła (pół lub trzy czwarte strony w gazecie) - nieistotne. Krytyk zamienił się w opisywacza sztuki, który relacjonuje stanowiska kuratorów i artystów - miast się z nimi mierzyć. Nie widać wysiłku, by podjąć szerszą debatę - tylko pustosłowie, wyświechtane frazesy, słowa - klucze, które niczego nie otwierają, a tylko zamykają debatę, pozorne prawdy, a w istocie wydmuszki, za którymi nie kryje się nic poza stereotypami. Gdzie podziała się gradacja? Na Czarnym Alfabecie wystawiali znani i nieznani, nieźli i kiepscy, mainstreamowi i niszowi, zarówno klasycy, jak i świeżo upieczeni absolwenci uczelni artystycznych. Do wystawy krytyk podchodzi dziś na kolanach. Nie jest podejrzliwy, lecz służalczy. Kuriozum w skali całej historii krytyki.
Nadmierna ideologizacja. Na Czarnym Alfabecie poruszono tematy ważkie - jednak w mało poruszający sposób. W recepcji Marcina Krasnego i Stacha Szabłowskiego dzieła zaangażowane urastają niemalże do rangi arcydzieł. Z czego to wynika? Być może z niespokojnych politycznie czasów. Marcin Krasny strawił znaczny fragment tekstu na odpieranie nie zaistniałych, lecz przecież możliwych (!) oskarżeń o rasistowski wydźwięk Czarnego Alfabetu - a przy okazji doskonale się uwiarygodnił. Mniejsza, że to bez sensu (czy widział ktoś krytyka współczesnej sztuki - rasistę?), ważne, że zastępuje trzeźwy ogląd prac o słusznym niewątpliwie przesłaniu - lecz marnym wykonaniu. Zjechanie kiepskiego dzieła traktującego o wzniosłych sprawach nie przekreśla ideologicznego zaangażowania krytyka. Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie - kiepski protest jest protestem nieskutecznym, a zatem protestem zgubnym dla sprawy. Dla tejże sprawy warto go napiętnować, a nie zagłaskać.
Zatem niech artyści mówią o rasizmie - ale językiem adekwatnym do obecnego stanu tegoż. Antonio Negri & Michael Hardt w Imperium: Jednak z naszej perspektywy jest jasne, że rasizm nie ustąpił, lecz faktycznie postąpił naprzód w świecie współczesnym, zarówno w swym zasięgu, jak w natężeniu. Wydaje się, że znikł, tylko dlatego, że zmienia się jego forma i strategie. Jeśli uważamy manichejskie podziały i surowe praktyki wykluczania za paradygmatyczne rasizmy nowoczesne, to musimy obecnie zapytać, jaka jest ponowoczesna forma rasizmu i jakie są jego strategie w dzisiejszym społeczeństwie imperialnym.
Dlaczego zatem studenckie prace (studenckie nieopierzoną myślą, za to profesjonalne opakowaniem - świetnie skopiowane, oprawione, itp.) Hanka Willisa Thomasa są tak neutralne (letnie) emocjonalnie i wtórne formalnie? Bo posługują się językiem niegdysiejszej kontestacji, dziś całkowicie skomercjalizowanym, wystrzępionym i nieadekwatnym dla opisania ponowoczesnych form rasizmu. Czarny Alfabet pokazuje pośrednio, jak trudno mówić dziś o buncie i konsumpcji nie popadając w banał (unikając języka przezutego przez pop - reklamę). Pogrążanie się w politycznej poprawności nijak nie przybliży nas do tego, czy Czarny Alfabet jest udaną - czy też nie - ekspozycją.
Podsumowanie podsumowania. Zwraca uwagę fakt, że krytycy skupili się na dziełach łatwych (by nie powiedzieć - banalnych) - antykonsumpcyjnych rebusikach, niby - ironicznych (płaskich, jednowymiarowych, opartych na prostym patencie) filmikach, przeciętnej African American Flag Davida Hammonsa (Ależ tak! Uznani twórcy też popełniają średnie dzieła!) oraz lekkiej, łatwej i przyjemnej Karze Walker (swoją drogą - fatalnie wyeksponowanej). Z tekstów polskiej krytyki czytelnik nie dowie się, że Czarny Alfabet jest wystawą całkowicie przeciętną, że pełno na niej pomniejszych, pustych, wtórnych dziełek zapychających zatłoczony i tak amerykański rynek sztuki. Nie dowie się również, że trawestacja fajki Nike to alfabet kontestacji od kilkunastu lat i że Czarni przebrani za niewolników i tańczący w rytm przeboju Britney Spears to ot, dziełko - a nie żadna rewelacja.
Polscy spece od wszystkiego okazali się także starymi wygami (i wyżkami) od sztuki afroamerykańskiej - nic to, że to pierwszy taki pokaz w Europie i że kuratorka wyszukiwała artystów podróżując po USA - a zatem penetrowała obszary dziewicze. A jednak - pewność siebie, jaka wyziera z pisania o banałach oraz nonszalancja i szafowanie wielkimi słowami są zadziwiające. Ale to tylko przykrywka dla skrajnej wybiórczości i oklepanych sloganów - okazuje się, że sztuka nawiązująca choćby do stricte afrykańskich korzeni jest naszym krytykom obca. Najłatwiej opisać antykonsumpcyjny bełkocik i powychwalać Karę Walker. Krytyk jak czegoś nie wie, może się do tego przyznać - żaden wstyd. Zamiast pomijania milczeniem sztuki, o której nie ma pojęcia może wskazać jej istnienie i miejsce na wystawie. Przy okazji Czarnego Alfabetu zabrakło nawet tego. Polski krytyk funkcjonuje jak poddany reklamie Nike’a Kowalski. Reklama (deklaracje kuratorki i artystów, szumne zapowiedzi) głosi, że produkt (wystawa) jest dobry, a Kowalski (krytyk) w to wierzy i kupuje.
Na koniec mała dedykacja dla niedzisiejszych artystów kontestatorów i zapatrzonych w ich dzieła krytyków. Dziękuję za uwagę, pozdrawiam i zapraszam.
Peja gościnnie w kawałku WWO pt. Chcesz być taki jak ja:
Możesz walczyć z systemem co dzień zasilając budżet/
Monopol tytoniowy, dodać akcyza na wódce/
Już pozbawiony złudzeń na hardkory masz wkrętę/
Nie nawijaj o tym, co zostało nawinięte/
Hank Willis Thomas powinien sobie powyższą frazę wytatuować w jakimś widocznym miejscu - żeby nie zapomniał. Nie nawijaj o tym, co zostało nawinięte Hank.
Etykiety: Recenzje