środa, października 11, 2006

Fresh & flow

Im więcej Wietnamczyków/
Tym mniej gołębi w Centrum/
Pod Rotundą pięciu etiopskich 50 Centów/
Mijamy się/
Lub żyjemy tu w symbiozie/
Ty zarobisz na mnie/
Ja na tobie zarobię/

„Promienie”, Sokół WWO


Czarny Alfabet zrecenzowano jeszcze przed otwarciem. Wystawa miała być wydarzeniem, przedsięwzięciem pionierskim, miała być arcyciekawa, nowatorska i odkrywcza. Miała prezentować dyskursy kultury mało u nas znanej, jednak popularnej w świecie. Miała być świadectwem artystycznego zaangażowania, miała krytykować rasizm i nietolerancję. Wszystkim tym być miała - i jest - jednak tylko w recepcji naszych krytyków.

Zacznijmy zatem od rudymentów.

Artyści pokazani na Czarnym Alfabecie nie operują żadnymi nowymi językami. Nie jest to wystawa w żadnym stopniu egzotyczna - co ochoczo podkreślali krytycy. Czarny Alfabet to historia Czarnych opowiedziana artystycznym językiem Białych - całkowicie dla nas zrozumiałym, a zatem - podlegający czytelnemu wartościowaniu (ocenie). Artyści używają zwietrzałych klisz i kodów, które zna (i bezbłędnie odczytuje) każde w miarę rozgarnięty człowiek wychowany w kręgu cywilizacji zachodniej. Z filmów, z szerokiego spektrum kultury popularnej, z książek i z reklam znamy praktycznie całą historię amerykańskich Czarnych. Niewolnictwo, Amistad, plantacje bawełny, Abraham Lincoln, segregacja w tramwajach, aktorzy z pomalowaną na czarno twarzą, ruch emancypacyjny, Malcolm X, Czarne Pantery, Ku Klux Klan, Martin Luther King, Afro, reggae, hip hop, i tak dalej i temu podobne. Znamy to bardzo dobrze. Największa na Czarnym Alfabecie grupa artystów nie wychodzi poza powyższe klisze. Inni - mniejszość - odnosi się do afrykańskiej cepelii, co jednak również jest doskonale zrozumiałe (zakładam, że nie są to erudycyjne odniesienia do afrykańskiej mitologii - być może niesłusznie). No i ostatnia grupa - artyści kontestujący konsumpcję - w tym wypadku konsumpcję wizerunku Czarnego sprowadzonego do kupy mięśni. I tutaj bez niespodzianek - króluje nieśmiertelna fajka Nike’a i banalne łamigłówki. Innymi słowy - język Czarnego Alfabetu jest zwyczajnym językiem sztuki współczesnej.

Warto zwrócić w tym miejscu uwagę, że wartość poznawcza Czarnego Alfabetu faktycznie może być znaczna - jednak tylko dla pokolenia przed hip hopowego. Myślał by kto, że kody kultury afroamerykańskiej skomercjalizowały się do cna i nawet płatki śniadaniowe mogą mieć na etykiecie zaciśniętą czarną pięść - ale niech będzie, że są to kody nowe i zaskakujące. Niemniej walory poznawcze nie są tożsame z artystycznymi.

Razi kostyczny, sztywny język krytyków, którzy nie dorastali najwyraźniej w towarzystwie hip hopu. Zderzając się z obecnymi na Czarnym Alfabecie estetykami i wartościami tej kultury bądź to popadają w retorykę dorosłego próbującego mówić młodzieżowym slangiem, bądź to ironizują przyjmując mimowolnie pozę podtatusiałego rockmana, który z hip hopu programowo szydzi. Nie wymagam od krytyków - szczególnie naszych - wszechwiedzy, jednak pokory - już tak. To chyba zresztą alfabet krytyka - doczytać, jeśli nie do końca poprawnie operuje się danym dyskursem.

Następny problem, któremu nie sprostali krytycy to problem dotyczący tego, jak mówić dziś o rasizmie. Wedle ich jednogłośnej opinii - rasizm to rasizm i kropka. Nie zmienił się. Ja powiedziałbym raczej, że nie zmieniła się istota nienawiści, która, jak każde fundamentalne uczucie, jest wieczna. Zmieniły się za to czasy, a kultura o barwie hebanu jest dziś najbardziej dochodową gałęzią globalnego przemysłu rozrywkowego (film, muzyka, gry komputerowe, etc.). Na Czarnym Alfabecie nie widać, by artyści operowali nowym - odpowiadającym czasom, w których żyją - językiem. Co za tym idzie - ich prace są nudne, wtórne i oczywiste - miast drapieżne, świeże i prowokujące. Są odklejone od rzeczywistości. O problemach Czarnych mówią językiem białej kontestacji z przed 35 lat. Nowy Orlean z czarnym burmistrzem, fetysz Czarnego w kulturze popularnej i sferze seksualnej (też - między innymi za sprawą hip hopu - do szczętu spopularyzowanej), wydarzenia na paryskich przedmieściach (rasizm zmieszany z religią, wykluczeniem - i na odwrót) - to są całkowicie nowe wektory. Co robią artyści pokazani na Czarnym Alfabecie? Pokazują fajkę Nike’a na czarnym torsie - i to niestety nie jest przenośnia. Polscy krytycy patrzą na te wtórne banały jak zahipnotyzowani i plotą trzy po trzy o komercjalizacji Czarnego. Innymi słowy - plotą oczywistości pochylając się nad fatalną sztuką.

O medialnym zniewoleniu czarnych sportowców poprzez uczynienie z ich muskularnych ciał komercyjnych fetyszy opowiada mi się zdjęciem, na którym czarny, muskularny sportowiec ma kulę u nogi - niesłychanie wysublimowany symbol zniewolenia - a nasi krytycy nad tym pieją. Jeśli takie konstrukty intelektualne są sztuką - to co nią nie jest?

Każdy dyskurs ma swoje fazy - queer, feminizm, także dyskurs emancypacji. W reklamach od dawna obecny jest irokez (szerzej - estetyki i retoryki punkowe), od jakiegoś (dłuższego) czasu znajdziemy w nich również flagę Rasta. Polscy krytycy ciągle tkwią na paryskich barykadach. Mają chyba syndrom niespełnionego Daniela Cohn Bendita i marzą by partycypować w maleńkim chociaż proteście (buncie). Tycim. Jakimkolwiek. Są jednak w mainstreamie swojego środowiska - środowiska niezwykle elitarnego - a tęsknoty lokują w miernych pracach złych artystów napompowawszy je uprzednio antysystemową retoryką.



Na koniec muszę się jeszcze wytłumaczyć z początkowego cytatu. Raperzy fałszywców w swoim fachu poznają po obecności - lub braku - dwóch wartości: fresh i flow. Warto się nad nimi pochylić, bo najwyraźniej obce są one polskim krytykom.

Kiedy coś ma flow, to znaczy, że płynie prosto z serca. Flow to to coś - nie do podrobienia, nie do nauczenia. Albo się flow posiada - albo nie. Innymi słowy - flow to talent, iskra boża. To właśnie dlatego wersy, które posiadają flow są lepsze od pozostałych - płaskich, sztampowych i wydumanych. Wydaje mi się, że flow posiada także sztuka - to te jakości, które można wprawdzie racjonalnie nazwać, ale nie sposób przewidzieć ich pojawienia się (krytyka) czy wymyślić na zimno (artyści). Jeśli masz flow, twoje rymy popłyną gładko i naturalnie, jeśli nie - będziesz tylko rzemieślnikiem. Z kolei fresh to świeżość - coś oryginalnego, coś, czego jeszcze nie było. Fresh to odświeżające ujęcie starej formuły, coś unikalnego, odkrywczego. Flow to duch, fresh to forma.

Zatem początkowy cytat (Pod Rotundą pięciu etiopskich 50 Centów). Tak, jak łatwo - tylko z racji koloru skóry - zadeklarować, że jest się raperem, tak samo łatwo powiedzieć, że jest się „zaangażowanym czarnym artystą”. Tu nie potrzeba wiele finezji, by skonstruować czytelny przekaz - czego dowodem prace Hanka Willisa Thomasa. Krytyka powinna patrzeć na flow artystów i fresh ich prac. Zdolni raperzy krytykują niezdolnych i nikt nie posądza ich o rasizm. Segregacja sztuki na złą i dobrą to również nie jest segregacja rasowa - bez strachu.

Czarny Alfabet nie jest monolitem złożony z arcydzieł - nawet nie z dzieł świetnych - i to jest najważniejsza myśl, którą chciałem dzisiaj Państwu przekazać. Nie ma tu ani jednego idealnego (czystego) połączenia fresh i flow (moim zdaniem taką perfekcją cechują się np. prace Pawła Althamera). Jest trochę tego i trochę tego - ale osobno. Bardzo dużo rutyny. Zbiorowe wystawy idealne - to istotne novum wprowadzone przez polskich krytyków zapatrzonych w słowa (deklaracje) - równość, rasizm, konsumpcja - a nie prace. Niestety patrzą zza grubej, brudnej szyby.



Niniejszym ogłaszam początek najnowszego serialu o polskiej krytyce pt. Czytając Alfabet. Siłą rzeczy będę w nim wracał do wyżej postawionych tez. Także przy okazji krytykowania krytyki odniosę się do poszczególnych prac - by zminimalizować ilość repetycji (które siłą rzeczy się pojawią), nie zrobiłem tego w tym miejscu.

Pierwszy odcinek wkrótce. Serdecznie zapraszam.

Na fotografiach (od góry):
1.Hank Willis Thomas, Basketball and Chain, fotografia, 2003
2.Hank Willis Thomas, Pierś z bliznami z cyklu Markowe, fotografia, 2003

Etykiety:

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

a kiedy pan o filmach napisze?

mrugam zalotnie-renata g.

środa, 11 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

człowieku, zrecenzuj znowu tekst krasnego z obiegu, ale wtedy z krytykanta musisz zmienić nicka na antykrasny

środa, 11 października, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Nie wiem co Pańska wypowiedź ma do powyższej notki, ale rozumiem, że nazwiska rozpalaja Pańską wyobraźnię, człowieku. Pańskim prośbom stanie się zadość, jednak nie z racji tego, że autorem tekstu o Alfabecie jest MK. Po prostu - z racji tego, że pochylam się z troską nad wszystkimi uczonymi tekstami o CA. Pan MK - siłą rzeczy - będzie bohaterem tylko jednego odcinka. Jednak zapraszam Pana do lektury wszystkich, człowieku.

środa, 11 października, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home