niedziela, października 08, 2006

Krytyka krytyki | Dziękujemy naszym wyznawcom

Późnym latem roku 2006 oglądam antykonsumpcyjną wystawę Wojciecha Zasadniego, a ziemia nie drży. Nie drży, bo i recenzje jak zwykle całkowicie obłe, niby pozytywne, ale faktycznie puste jak butelka Wyborowej po wernisażu. Popracujmy zatem na tekście źródłowym, konkretnie - na tekście Marcina Krasnego pt. Dziękujemy naszym wyznawcom (Dziennik, dodatek Kultura z przed bodaj trzech tygodni, nie wiem dokładnie, bo na wyrwanej kartce nie ma daty. Strona 93). Post długi, więc polecam spokojną lekturę.



Ponad stu uśmiechniętych osób w śnieżnobiałych koszulach, kolorowych krawatach i apaszkach - to nie zbiorowa fotografia z partyjnego zjazdu, lecz płaskorzeźba przedstawiająca pracowników pewnego hipermarketu. Od 15 września pracę Wojciecha Zasadniego można oglądać w galerii Program w Warszawie.

Wstęp jak wstęp, bez zastrzeżeń. Wprowadzenie w specyfikę (tematykę) wystawy, data, miejsce, słowem - kanon. Żartobliwa aluzja do partyjnego zjazdu zdradza, że autor recenzji nie przepada za dużymi sklepami.

Wszystko zaczęło się od gazetowej reklamy, w której wspomniany hipermarketu chwali się sukcesem ostatniej wyprzedaży. „Dziękujemy naszym klientom” - tak brzmiało hasło widniejące nad fotografią przedstawiającą wszystkich pracowników sklepu.

Marcin Krasny uzmysławia czytelnikom inspiracje płaskorzeźbiarza Zasadniego. Wszystko jasne.

Wzorując się na niej, Wojciech Zasadni trzy miesiące rzeźbił w drewnie szeregi postaci o sztucznych uśmiechach i przerażająco groteskowych twarzach przypominających wynaturzone lalki dla niegrzecznych dziewczynek. Każda z figur zdaje się złowieszczo zachęcać, niczym upiorna ciocia z patologicznej rodziny: - Podejdź bliżej, dziecko... nie zrobię ci krzywdy.


Tu Marcin Krasny popuścił trochę wodze fantazji. Jako że nie mamy do czynienia z literaturą piękną, ale z recenzją, zaryzykuję nazwanie powyższego opisu nadinterpretacją. Reprodukcja znajdująca się na trzeciej stronie tego katalogu dość dobrze - wydaje mi się - pokazuje, że wyrzeźbione twarze są wcale miłe, ot, dość wiernie przeniesione ze zdjęcia. Sztuczne uśmiechy - może i tak. Przerażająco groteskowe twarze przypominające wynaturzone lalki - stanowczo nie. Tak - Marcin Krasny zdecydowanie nie przepada za dużymi sklepami. Niemniej nadal nie wiemy, czy zapuszczanie się płaskorzeźbiarza Zasadniego w te właśnie rejony (treść) w ten właśnie sposób (forma) ma jakikolwiek sens (jakość).

W galerii będzie można zobaczyć jeszcze jedną pracę, która powstała w podobny sposób. Tym razem wzorem dla rzeźby była jedna z ulotek, jaką Świadkowie Jehowy rozdają przypadkowym osobom. Widać na nich słodkie widoczki z szemrzącymi strumykami i zieloną trawką, pokojowo nastawione zwierzątka oraz szczęśliwych ludzi żyjących na łonie natury. Słowem - raj.

Autor recenzji zdaje się nie przepadać - poza dużymi sklepami - za Świadkami Jehowy. Jednak wolałbym się dowiedzieć, czy uważa porównanie pracowników sklepu - niechby dużego, wielkiego nawet - do potencjalnych ofiar sekt za intelektualnie pociągające (frapujące)? Robiłem kiedyś nocki na inwentaryzacji w Tesco i nie czułem się specjalnie zmanipulowany. I jedno jeszcze - zamiast kolejnej dozy ironii Marcin Krasny mógłby przytoczyć taką choćby notkę: Świadkowie Jehowy są czasem wymieniani (szczególnie przez instytucje religijne) jako sekta destrukcyjna (jako "sekta szczególnie niebezpieczna" figurują m.in. w dominikańskim rejestrze sekt). To samo dotyczy witryny internetowej Sekty.net. Wiele organizacji świeckich uznaje ich jednak jako znaną religię (co orzekł również Europejski Trybunał Praw Człowieka), dlatego obecnie w większości krajów świata są oni zarejestrowani jako legalny związek wyznaniowy. W Sądzie Najwyższym USA do końca 1998 r. toczyło się 71 spraw z udziałem świadków Jehowy, z których dwie trzecie skończyło wyrokiem korzystnym dla tego ruchu religijnego. Procesy przeciwko temu związkowi religijnemu toczą się także w Rosji (Moskwa) czy Gruzji; zakaz ich działalności obowiązuje w większości krajów totalitarnych (Chiny, Turkmenistan, Korea Północna) oraz islamskich. (całość tu, a przekaz zdecydowanie stronniczy tu). Pominiemy natomiast to, czy zwierzątka mogą być pokojowo nastawione.

Pytany, co łączy obie realizacje, artysta stwierdza, że „sekty i zgromadzenia religijne kierują się tymi samymi mechanizmami ekonomii co duże firmy. Obiecują raj na ziemi w zamian za wypełnienie jakichś dekalogów lub innych przepisów. Religie to ogromne korporacje”.

Jest zatem i stanowisko artysty, ciągle nie ma jednak wyraźnego stanowiska krytyka (tezy, wstępnej choćby oceny). Z powyższego możemy jednak wnioskować, że recenzent postanowił podążyć ścieżką wydeptaną przez recenzowanego. Szkoda tylko, że szary czytelnik nadal nie wie dlaczego autorytet (krytyk) tak właśnie postanowił. Dużo gołosłowia (frazesów) płaskorzeźbiarza Zasadniego i zero próby ich weryfikacji - jedynie bezkrytyczna akceptacja. Cóż to za mechanizmy ekonomii? O jak dużych firmach mówi płaskorzeźbiarz Zasadni? Czy dysponuje jakąś wiarygodną skalą? Czy Wyborowa to duża firma? Chyba tak, slogan głosi, że jest Uznana w 78 krajach. Ponadto firma dość ekskluzywna, może nawet burżuazyjna? Czy Marcina Krasnego nie rażą te sprzeczności? A co, jeśli płaskorzeźbiarz Zasadni jest tylko marionetką zaprzęgniętą w mechanizmy ekonomii firmy, która pragnie skierować swój wysokoprocentowy produkt do nowego targetu - zbuntowanej młodzieży o artystycznym zacięciu? Religie to ogromne korporacje - wydaje się, że ta jakże odważna teza nie przytłoczyła autora recenzji swoją bezbrzeżną przenikliwością. Widać często obcuje z podobnymi perłami intelektu.

Czy klient i wyznawca to zatem jedno i to samo? Według Zasadniego obaj podlegają tej samej strategii korporacyjnej.

A według Marcina Krasnego? Czy projekt artystyczny bazujący na konstatacjach szesnastolatka jest wartościowy? Krytyk nie postawił żadnej tezy, zatem i odpowiedź nie może być jasna i klarowna (wartościująca):

Zasadni nie pierwszy raz ironicznie komentuje rozbuchaną konsumpcję bogacących się społeczeństw. Tym razem jego projekt opowiada nie o potrzebie posiadania dóbr doczesnych, ale duchowych.

Czy aby na pewno ironicznie komentuje? Obstawałbym, że bardziej ironiczne potrafią być reklamy. No i klin - czekam na klin, który recenzent wbije pomiędzy tragikomiczne deklaracje płaskorzeźbiarza Zasadniego i efekt jego dłubaniny. Zamiast klina może być i bita śmietana - jeśli Marcin Krasny twierdzi, że tezy są błyskotliwe, a dzieło wielkie. Nie doczekam się jednak, bo oto spory kawał tekstu zostaje przez autora poświęcony na streszczenie poprzednich prac płaskorzeźbiarza Zasadniego. W tym miejscu muszę prosić o zaufanie, pominę bowiem ten fragment i powrócę do meritum, a zarazem do zdań wieńczących tekst pt. Dziękujemy naszym wyznawcom.

Wystawa Zasadniego złośliwie kpi z potrzeby konsumowania rzeczy i idei, wskazuje na ich pochodzenie i sposoby reklamy. Mówi o tym samym, o czym ostatnio film „Czeski sen” (czytaj na str. 90), którego autorzy przeprowadzili kampanię reklamową fikcyjnego hipermarketu. Na jego rzekome otwarcie przybiegło mnóstwo potencjalnych klientów tylko po to, by się przekonać, że zostali zrobieni w jajo. A artyści na własnej skórze odczuli, że nie ma nic gorszego niż rozczarowani wyznawcy konsumpcji. Zasadni, miej się na baczności!

Otóż - czy dzieło płaskorzeźbiarza Zasadniego to złośliwa kpina? A może płaskorzeźbiarz Zasadni użył tylko wyświechtanych szablonów, słodkiego lepu do którego zleci się nastoletnia widownia i kolekcjonerzy gotowi zapłacić kilka tysięcy złotych za gadżet sprokurowany przez zbuntowanego artystę? Czy aby na pewno płaskorzeźbiarz Zasadni wskazuje nam (widzom) pochodzenie potrzeby konsumowania rzeczy i idei? Czy w jakikolwiek sposób krytyk zweryfikował te rewelacje? Poddał w wątpliwość? Wychylił się poza orbitę nowomowy płaskorzeźbiarza Zasadniego? Czy aby na pewno płaskorzeźbiarz Zasadni obnaża sposoby reklamy? W końcu - czy w drugiej połowie roku 2006 odkrywanie sposobów reklamy ma jakiekolwiek znaczenie (nie mówiąc o potencjale krytycznym takiej aktywności)?

I jeszcze porównanie wystawy Dziękujemy naszym klientom do filmu Czeski sen - wierzę, że nie tylko z powodu obecności tekstu o Czeskim śnie na stronie 90. To dobra analogia - obie realizacje mają u swych podstaw toporną filozofię. Teza czeskiego dokumentu głosi, że ludzi zwabi profesjonalnie skonstruowana kampania reklamowa; że ludzie dadzą się nabrać. Owszem, zwabi, więcej nawet - biedni, starzy ludzie często reklamą żyją. Czy Czeski sen był śmiałym eksperymentem - jak zwykła określać go krytyka? Nie, był eksperymentem całkowicie przewidywalnym, cynicznie wyreżyserowanym spektaklem, który skończył się tak, jak skończyć się musiał. Ludziom obiecano tanie zakupy. Ludzie przyszli. Zakupów nie dostali. Jedni się zdenerwowali, a drudzy machnęli ręką. Demaskacja mechanizmów kapitalizmu? Nie - koniunkturalizm i tępa, antykonsumpcyjna retoryka, która ani na moment nie zbliżyła widzów do sedna. A gdzie leży sedno? Na dwunastym piętrze pokomunistycznego bloku, za podwójnymi drzwiami ciasnego mieszkania, w którym gnieździ się czteroosobowa rodzina. Mama czyta ulotkę Świadków Jehowy, tata Czeskiego snu, synek marzy o PlayStation, a zbuntowana córka idzie na wystawę płaskorzeźbiarza Zasadniego. Wszystkim czegoś brakuje, jednak nie jest to skutek lektury rzeczonych ulotek - te są tylko smutnym ersatzem, wypełniaczami pustki. Jakiej pustki? Skąd pochodzącej? Tego się od płaskorzeźbiarza Zasadniego nie dowiemy. Z kolei od Marcina Krasnego nie dowiemy się, dlaczego nie dowiemy się tego od płaskorzeźbiarza Zasadniego.



Blisko siedem lat temu Wojciech Zasadni był ulubionym rzeźbiarzem młodego pokolenia Rastra (cóż, nawet najwięksi kiperzy mogą złapać katar, zapomnijmy zatem o tym kiksie) - jak widać nie na tyle ulubionym, by zaprosić go do elitarnej stajni, zabrać do Bazylei i dobrze sprzedać. I słusznie, bo to lichy towar, artysta małej zdolności i słabej finezji. Dziś antykonsumpcyjne wystawy sponsoruje mu gorzelnia, a on sam w tonie mędrca opowiada, że sekty i zgromadzenia religijne kierują się tymi samymi mechanizmami ekonomii co duże firmy. Kto go tak skrzywdził? Krytycy, rzecz jasna. Płaskorzeźbiarz Zasadni nie zrobi wielkiej kariery. Będzie tkwił w getcie polskiego średniactwa i sprzedawał swoje dłubanki zbuntowanym japiszonom - bujając się od galerii do galerii. Może nawet trafi mu się jakaś zbiorówka w Zachęcie, a może i - ho ho! - Mały Salon.

Jestem niepoprawnym idealistą, więc pozwolę sobie na kilka strasznie wzniosłych uwag. Najbardziej niepokoi mnie całkowity brak refleksji recenzenta nad tym, co powiedział artysta o własnym dziele i jego - własnego dzieła - interpretacji (!). Zero pytań. Wątpliwości. Wahań. Czy naprawdę wystarczy użyć dziś słów antykonsumpcyjny, kapitalizm i wielka firma, by amputować krytykowi coś, co zwykło określać się mianem zdrowego rozsądku (nie wspominając o głębokim namyśle)? Młodego człowieka zastanawia, dlaczego inny młody człowiek z tak znikomą dozą refleksji podchodzi do swojej roboty - do analizy (potencjalnego) dzieła sztuki. Marcin Krasny oparł końcową konstatację na tym, na czym płaskorzeźbiarz Zasadni chciał, żeby ją oparł - szedł jak po sznurku, aż zaszedł w rejony głębokiego banału. Utkał recenzję z frazesów i znaczeniowych klisz, a anihilował z czytelnego wartościowania oraz porównania (weryfikacji) założeń artysty (skoro się pojawiły) i efektów jego pracy. Dziękujemy naszym wyznawcom to wyzbyty refleksji opis stanowiska artysty. Dlaczego krytyk i artysta stoją obok siebie - miast naprzeciwko?

Nie wiem czemu nikt nie dostrzega, że dziś kiczem nie są już popłuczyny po kapizmie, ale wtórna, prostacka sztuka współczesna. Stara gwardia profesorów niedługo wymrze (brzmi to brutalnie, wiem), a na ich miejsce wskoczą kolejni. Krytyk powinien czasem pozbawiać złudzeń, by kolejny marny artysta - to tylko jeden z powodów - nie został kolejnym marnym nauczycielem. Artyści nie są równi - przeciwnie. Polska krytyka o tym zapomniała, zatem krytyka krytyki będzie stałą rubryką. Warto myśleć nie tylko o tym, co się ogląda, ale również - co się czyta. Pozdrawiam.

Na fotografiach (od góry): Wojciech Zasadni, Przebudźcie się! Czy jest nadzieja dla biednych? (płaskorzeźba polichromowana, 2006) oraz antykonsumpcyjny w wydźwięku Raj (w tle; płaskorzeźba polichromowana, 2006)

Etykiety: ,

7 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Po tekście "niemożność buntu" już się bałem że nic nie będę rozumiał z krytyki (trochę przyciężko było to napisane). Teraz znacznie lepiej. Fajnie, że na końcu tego nie rozmydliłeś tylko jasno dałeś do zrozumienia co myślisz. Wielu krytyków, niby krytykuje a im bliżej końca tekstu, tym bardziej się to rozmywa, aby na końcu stwierdzić że nie było to tak złe. Pozdrawiam

poniedziałek, 09 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

krasny to dyletant i grafoman i to wiadomo nie od dzis, spodziewac sie od niego czegos wiecej niz takie kwiatki jak ta recenzja to nadmiar fantazji.

poniedziałek, 09 października, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Nie spodziewam się niczego od nikogo. Nie o pana Krasnego tu chodzi, tylko o TREŚĆ tekstu w gazecie o 200 tyś. nakładzie. Nie znam antologii tekstów pana K. więc nie wiem, czy "dyletant i grafoman". Nie zapadły mi również w pamięć Jego wcześniejsze recenzje. Może miał zły dzień, co nie zmienia faktu, że tekst się ukazał. Uprzejmię proszę o nieprzekierowywanie (?) dyskusji na tory personalne. Pozdrawiam.

poniedziałek, 09 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

Skoro był to zły dzień, znaczy to, że pan Marcin miał ich dwa. Oto inna zniekształcająca interpretacja innej wystawy http://www.obieg.pl/calendar2006/mk_slask.php, oraz próba podjęcia dyskusji o tej recenzji, lub raczej utknięta dyskusja o recenzji http://obieg.cel.pl/forum/viewtopic.php?t=428

poniedziałek, 09 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

nie rozumiem, tresc tekstu krasnego jest od niego odzielna? jesli dyletant i grafoman to i takie dyletanckie i grafomanskie teksty krytyczne uprawia. osobiste to? raczej fakt. dziwi twoje zdziwienie bo uzalac sie nad krasnym, polemizowac z nim nie ma po co, on sie po prostu nie wstydzi tego co robi. wiec wolasz na puszczy.

wtorek, 10 października, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Nie osobiste, tylko personalne. Nie, nie... Mi idzie tylko o to, że łatwo zacząć atakować (np. epitetami) p. Krasnego, a nie treść Jego tekstów. W tym sensie jest od nich oddzielny. Pan pisze, ze on sie nie wstydzi. No wiec ja tego nie wiem, ale moze po kilku sygnalach sie zrefektuje. I jego pracodawcy. Takze z tego powodu warto krytykowac tekst, a nie obrzucac epitetami osobe. Po prostu. Wiec nie uzalam sie, tylko robie swoje. Sumienie nie pozwala mi przejsc obok tego obojetnie... ;)

pozdrawiam

wtorek, 10 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

Boże, co za bełkot. Żaden artysta tego nie zroziumie. Najwyżej "współczesny".

środa, 11 października, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home