piątek, października 06, 2006

Punk utracony | Fluid

Od października (włącznie) jedną stronę miesięcznie będzie udostępniać mi magazyn Fluid. Bardzo się cieszę - słowo drukowane ciągle posiada - przynajmniej dla mnie - dużą, całkowicie odrębną od tekstu wirtualnego moc. Oczywiście Krytykant pozostanie regularnie aktualizowanym periodykiem internetowym.

Postanowiłem zacząć symbolicznie - choć to symbolika prywatna. W pewnym sensie - rozliczenie z klasykami. Dynamika druku spowodowała, że jest to tekst już nieco odległy od obecnych wydarzeń, choć wierzę, że ciągle aktualny. Zapraszam do lektury.



Intencja organizatorów Willi Warszawa była następująca: Ideą projektu jest spotkanie - w tzw. sprzyjających okolicznościach przyrody - ludzi, którzy na co dzień współtworzą obraz współczesnej sztuki, a więc nie tylko artystów, ale również galerzystów. Spotkanie to służyć ma zastanowieniu się nad strategiami prezentacji sztuki współczesnej, ale jest też próbą stworzenia przyjaznej alternatywy dla skrajnie zunifikowanej i merkantylnej atmosfery targów sztuki, które są naturalnym miejscem spotkań galerii z całego świata. Nasz projekt nie przypadkowo odbywa się w lecie, w prywatnym domu, jego istotą jest bowiem ujawnienie tego co spontaniczne, eksperymentalne i nie obciążone rutyną codziennej pracy galerii. Będzie tu miejsce zarówno na profesjonalne spotkania i rozmowy o sztuce jak i mniej lub bardziej zobowiązujące działania towarzyskie. W szczególności zależy nam na stworzeniu przyjaznej i bezpośredniej atmosfery ułatwiającej publiczności kontakt z artystami, galerzystami i wszystkimi innymi uczestnikami projektu (całość tekstu tutaj).

Zatem Willa Warszawa to - po pierwsze - zamiar stworzenia alternatywy dla instrumentalizacji poszczególnych podmiotów art worldu (krytyków, galerzystów, artystów, kolekcjonerów). Próba bezkolizyjnego połączenia kontaktów zawodowych - „śmierdzących” na co dzień dużą kasą i, jak najogólniej, „brzydkimi” właściwościami biznesu (targi, handel, partykularne interesy) - z beztroską właściwą towarzyskiemu spotkaniu. Po drugie - chodziło o dobry ubaw. Można powiedzieć, że pierwszy pomysł był z założenia utopijny, zaś drugi udał się aż nadto.

Zacznijmy od koncepcji pierwszej. Wydaje się, że w młodych wilczkach art worldu obudziły się undergroundowe resentymenty. Z jednej strony - jesteśmy dumni z obecności w Bazylei i Miami. Z drugiej - nie lubimy skrajnie zunifikowanej i merkantylnej atmosfery targów sztuki. A cóż w niej złego? Targi jak to targi - kupuje się na nich i sprzedaje. Z idei Willi Warszawa przebija typowa dla niegdysiejszych kontestatorów (dziś nieźle zarabiających na swoim hobby) tęsknota za podziemiem. Trochę to schizofreniczne, zważywszy, że polskie galerie biorące udział w Willi Warszawa to nasi jedyni przedstawiciele art worldowego mainstreamu. Wyrzut sumienia ex - punktowców sprzedajnych obrazy za dziesiątki tysięcy dolarów? Powrót do garażu? Przez cały rok jesteśmy na targach - a jeden tydzień udajemy DIY? Prace artystów Fundacji Galerii Foksal wolę w klarownym, do bólu zwyczajnym white cube’ie, jakim dysponuje ta galeria. A zamiast obdrapanych ścian, niedoświetlonych pomieszczeń i ogólnego syfiku wspaniałej, warszawskiej siedziby Rastra - marzą mi się purpurowe obicia, złoto, stiuki i wielkie lustra. Współczesny rynek sztuki zaprawiony punkowym etosem? Przedni żart.

Teraz koncepcja druga. Otóż w byłym mieszkaniu Antoniego Moniuszki co dzień rozkwitała impreza godna licealnej domówki. Koncerty, alkohol i dużo, bardzo dużo ludzi. Gdzieniegdzie - chyba sztuka. Niepodpisane, słabo oświetlone i krzywo powieszone obrazki, chleb Simona wywołujący salwy śmiechu upalonych gości, stłoczone w ciemnym, górnym rogu korytarza, tuż obok kolejki do baru, plazmy z filmami, projekcja z rzutnika w jednym z pokoi - specyficzna to alternatywa dla tradycyjnych form wystawienniczych. Kiedyś nazywało się to amatorką. Dziś - szlachetną reminiscencją punka. Kontemplacja? Raczej libacja. Oczywiście kontrolowana, ugrzeczniona, z przymrużeniem oka, taka niedbale high - life’owa. W żadnym razie punkowe rzyganie i pogo. Co to - to nie! Tylko Smirnoff Ice.

Willa Warszawa - niestety - powtarza „grzech pierwszy” specjalnych inicjatyw Rastra. Idea zawsze jest tu krok przed wykonaniem - jakby ono nie było w ogóle istotne; jakby było ledwie dodatkiem do intelektualnych konstruktów kuratorów. Tak było z Broniewskim, tak co roku jest z TTS - chałka i drobnica w ciekawym opakowaniu. Co nie przekreśla rzecz jasna pomnikowych zasług Rastra dla - powiedzmy górnolotnie - polskiej kultury. Tylko po co skakać z cokołu, skoro już się na nim znalazło? Na dole nie ma już błota pierwszego Woodstocku, ale tego drugiego - z roku 1994, zorganizowanego pod egidą MTV.

Co było zatem największym wydarzeniem artystycznym Willi Warszawa? Sama willa, rzecz jasna. Wspaniała. A spotkania i rozmowy? Wierzę, że były niezobowiązujące. Z biznesem w tle. Stay punk!

Na zdjęciu Krytkyant we Fluidzie.

Etykiety:

3 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

tak 3maj

sobota, 07 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

"Co nie przekreśla rzecz jasna pomnikowych zasług Rastra dla - powiedzmy górnolotnie - polskiej kultury". Czy mógłbyś to rozwinąc, uzasadnic? Moze mógłby powstac osobny tekst?pzdr

sobota, 21 października, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Mógłbym i mógłby. Za jakiś czas się postaram, bo mam tu małą kolejkę. Pozdr.

niedziela, 22 października, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home