sobota, października 14, 2006

Czytając alfabet I

Zastanawiałem się, czy w serialu o recepcji Czarnego Alfabetu w ogóle brać pod uwagę rolę Agnieszki Kowalskiej - jej teksty są tak kuriozalne, że można je traktować jedynie w kategoriach humorystycznych. Jeśli jednak ktoś jest tak niepoprawnym idealistą jak ja, musi zauważyć, że każdy artykuł o sztuce w gazecie posiadającej około ośmiuset tysięczny nakład realnie wpływa na intelektualną kondycję potencjalnych sztuki odbiorców (tyle - raz trochę mniej, raz ciut więcej - wynosi nakład piątkowej Gazety Wyborczej z dodatkiem Co Jest Grane). Co więcej, Agnieszka Kowalska częstuje czytelników swoimi przaśnymi tekstami stosunkowo często (praktycznie co tydzień), warto zatem pochylić się nad tymi eksplikacjami nie mimo że, a dlatego że czytają je głównie tzw. laicy (sądzę, że ludzie mający jakiekolwiek pojęcie o sztuce najnowszej programowo omijają je szerokim łukiem). No właśnie - pewien procent owych laików być może stworzy w przyszłości stosunkowo majętną klasę średnią (lub już nią jest) - na tyle majętną, że poza telewizorami i samochodami będzie kupowała sztukę. Osiemset tysięcy nakładu to jest monstrualna siła opiniotwórcza. Mam nadzieje, że nasz raczkujący rynek sztuki nie będzie poruszał się podług - oczywiście pośrednio i między innymi - wynurzeń Agnieszki Kowalskiej.



Agnieszka Kowalska, Czarny alfabet, Co Jest Grane z 22 września. Strona 24.

Pomysłowość tytułu zdradza poziom reszty.

Wszystkie zagadnienia ważne dla afroamerykańskiej społeczności znajdziemy na otwieranej właśnie w Zachęcie wystawie "Czarny alfabet". 14 artystów z różnych miast Stanów Zjednoczonych przyjechało już do Warszawy, żeby na miejscu montować swoje prace.

Agnieszka Kowalska deklaruje, co znajdziemy na ekspozycji, którą obserwowała w fazie montażu (wernisaż był w dniu ukazania się artykułu). Deklaruje, bo tylko relacjonuje kuratorski newsletter i broń Boże nie zamierza podjąć jakiegokolwiek intelektualnego wysiłku, by zweryfikować jego zawartość z faktami. Tak to przynajmniej wygląda. Wszystkie zagadnienia ważne dla afroamerykańskiej społeczności znajdziemy na otwieranej właśnie w Zachęcie wystawie "Czarny alfabet" - pisze Kowalska. Pomijając to, czy aby na pewno wszystkie (wszyściuteńkie?), artykuł będący zapowiedzią wystawy nie powinien zawierać ocen, przypuszczeń i przewidywań - a tylko fakty. Lecz czy rzeczywiście jest to zapowiedź (na pół strony, dodajmy)? Moim zdaniem to autorski gatunek Agnieszki Kowalskiej. Idźmy dalej.

Lester Julian Merriweather malował na ścianie czarno-biały mural. Xaviera Simmons wyklejała kolaż z 600 okładek winylowych płyt, przy którym w piątek wieczorem będzie na żywo miksować muzykę.

Kowalska wymienia - ni w pięć ni w dziesięć - trzy realizacje (o trzeciej poniżej). Czy mam rozumieć, że to dobrze, że Xaviera Simmons wyklejała kolaż z 600 okładek winylowych płyt, przy którym w piątek wieczorem będzie na żywo miksować muzykę. Czy źle? Moim zdaniem ten szkolny projekcik to jedna z najsłabszych na wystawie prac.

Leonardo Drew zainstalował obiekt złożony z przedmiotów domowego użytku, wykonanych z białego kartonu.

To zdanie mnie przerasta.

To będzie pierwsza tak obszerna prezentacja sztuki Afroamerykanów w Polsce i Europie. W sumie swoje dzieła wystawi aż 35 artystów. - Chcemy oddać im sprawiedliwość i pokazać, że na równych prawach współtworzą dziś amerykańską kulturę - mówi Maria Brewińska, kuratorka wystawy. Oczywiście nie zawsze tak było. Tę pozycję, wciąż niepewną, czarni Amerykanie musieli sobie wywalczyć. I to całkiem niedawno. W latach 60. o takiej prezentacji jeszcze nie mogło być mowy. I to pamiętają bardzo dobrze starsi artyści zaproszeni do Warszawy.

Tak. Ale to winny być pierwsze zdania tego tekstu.

Młodsi już odważniej, bez kompleksów, mówią o tym, co ich boli i co jest dla nich ważne. Nawet te najpoważniejsze sprawy jak rasizm czy niewolnictwo pozwalają sobie poruszać w ironicznym kontekście.

Poziom egzaltowanej nastolatki (gdyby Agnieszka Kowalska była mężczyzną napisałbym - nadwrażliwego nastolatka). Retoryka przedszkolanki opowiadającej dzieciom, że wróble ładnie ćwierkają. Ja wiem, że to bez znaczenia, ale proszę pamiętać, że artykuł Czarny Alfabet opisujący wystawę Czarny Alfabet ukazał się w drugim co do poczytności (po Fakcie) polskim dzienniku - a pierwszym opiniotwórczym.

Przykładem jest Michael Paul Britto, u którego czarni przebrani za niewolników tańczą w rytm przeboju infantylnej gwiazdki Britney Spears "I'm a Slave 4 You" ("Jestem twoją niewolnicą").

Albo Agnieszka Kowalska nie widziała tej pracy, albo jej nie zrozumiała. Ale w tym wypadku to chyba bez znaczenie - tu pisze się, żeby pisać.

Dużo jest na tej wystawie bólu i łez, wspomnień wyzysku niewolników, przemocy seksualnej, segregacji rasowej, linczów wciąż dokonywanych na czarnych współobywatelach przez policjantów czy białych sąsiadów.

Bardziej złożona jest recenzja nowej płyty Eminema w Bravo.

Poruszony jest też drażliwy wątek homoseksualizmu, który jest tematem tabu w patriarchalnej, zmaskulinizowanej społeczności afroamerykańskiej.

A jest? Jakieś argumenty? Jakaś definicja społeczności afroamerykańskiej? Czy jest patriarchalna? Czy patriarchalizm i stopień zmaskulinizowania zależy od koloru skóry? Jak bardzo? Czy społeczność afroamerykańska jest jakoś szczególnie patriarchalna? Czym jest owa społeczność? Czy rozciąga się na wszystkie stany Ameryki Północnej? Czy jest jednorodna? A może społeczność Afro jest dziś globalna? Ale co to ma do poziomu zmaskulinizowania? Czy społeczność afroamerykańska jest bardziej zmaskulinizowana i patriarchalna, niż społeczność latynoamerykańska? Może Agnieszka Kowalska miała na myśli jakieś dzikie, afrykańskie plemiona?

Ale są też tematy lżejsze. Jest sport, w którym czarni święcą triumfy, a jednocześnie odbierają go jako współczesną formę niewolnictwa (świetnie pokazuje to praca Hanka Willisa Thomasa, w której u nogi zawodnika wyskakującego do kosza wisi kula w kształcie piłki).

Błyszczy logiczna spójność następujących po sobie zdań: Ale są też tematy lżejsze. Jest sport, w którym czarni święcą triumfy, a jednocześnie odbierają go jako współczesną formę niewolnictwa. Jak rozumiem współczesne formy niewolnictwa to jest temat lżejszy, niż problematyka homoseksualizmu w zmaskulinizowanej patriarchalnej społeczności Afroamerykańskiej. O pracach Hanka Willisa Thomasa wspominałem w poprzednim poście. Są fatalne, jednak nie bezużyteczne - świetnie pokazują jak toporną, tępą i jednowymiarową może być sztuka.

I jest oczywiście kultura hiphopowa, z której Afroamerykanie są szczególnie dumni. Świadczą o tym np. prace Kehinde Wiley'a, który pokazuje swoich ziomków jako współczesnych świętych, w pozach zaczerpniętych z renesansowego malarstwa, całych w złotych ornamentach.

Oczywiście, że jest. Na ciężkie próby wystawia nas pani Kowalska (współczesnych świętych całych w złotych ornamentach). Prace Kehinde Wiley'a lokują się na granicy kiczu, co nie zmienia faktu, że są modne i że gościły na okładkach prestiżowych magazynów. Namalować współczesnych w pozach zaczerpniętych z renesansowych obrazów - oto koncept statystycznego studenta malarstwa. I czy aby na pewno Afroamerykanie są szczególnie dumni z kultury hiphopowej? Moim zdaniem bardziej z bluesa.

Widać, że w czarnych Amerykanach nie ma już dziś lęku i kompleksów. Nawet w tych starszych. Dowód? Wystawę otwiera wielka flaga USA w kolorach flagi afroamerykańskiej: zielonym, czarnym i czerwonym - dzieło klasyka Davida Hammonsa.

Jaki znowu dowód? Flaga Afroamerykańska Davida Hammonsa nie jest dowodem na brak lub obecność czegokolwiek - w szczególności na brak lęku i kompleksów starszych czarnych Amerykanów. Co najwyżej jest dowodem na to, że już w 1989 roku trawestowano amerykańską flagę. Jednak warto obok tego stwierdzenia - które nie padło - wspomnieć, że Hammons jest jednym z niewielu znakomitych artystów obecnych na Czarnym Alfabecie i że wybór tej właśnie pracy niesamowicie go krzywdzi. Warto obok tych stwierdzeń - które nie padły - wspomnieć, że jest twórcą choćby kryształowego kosza do koszykówki (Untituled, 2000), pracy, która więcej mówi sytuacji Czarnych na przełomie wieków, niż tysiąc odniesień do fajki Nike’a. Na marginesie - pracę Hammonsa tu i ówdzie uparcie przypisywano Damienowi Hirstowi. Mam nadzieję, że niektórym kamień spadł z serca i wszystko wskoczyło na swoje miejsce (Znalazłem tę pracę Damiena Hirsta na blogu Flaneriaa!. Próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale bezskutecznie). Pozdrawiam.



Agnieszka Kowalska skutecznie miesza porządki, papla, co jej ślina na język przyniesie, konstruując z tego dziwną, radosną, infantylną pisaninę. Coś tam opisze, o czymś tam wspomni, zacytuje kuratorkę, pochyli się nad losem uciskanych, daje jakieś dowody - a setki tysięcy czytelników Co Jest Grane czyta te dyrdymały. Wydaje mi się, że Agnieszka Kowalska nie docenia wagi zabawek, którymi obraca.

Na fotografiach (od góry):
1.David Hammons, Flaga Afroamerykańska, 1989 według organizatorów wystawy, 1990 według wszelkich innych źródeł. Może są dwie wersje, nie jestem pewien (praca, która niestety jest na wystawie).
2. David Hammons, Untitled, 2000 (praca, której niestety nie ma na wystawie).

Etykiety:

6 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

mam przeczucie, że to jednak jamajczycy, a nie afroamerykanie, są dumni z reggae..
jamajczycy chyba też są conieco z afryki ale to nie to samo..

a poza tym nie kumam czego nie skumała ta facetka w pracy "i'm a slave for you".. przecież tak to mniej więcej wygląda..
pewnie wymyślisz jakąś odpowiedź, żeby mnie wyśmiać.. no trudno..

sobota, 14 października, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

oj Wojtek, męczysz...

z tym reggae to oczywiście tak, masz rację. chodziło mi raczej o wskazanie, że pani AK wygłasza prawdy ostateczne.. totalnie bzdurne... ale masz rację..zastanawialem sie czy ktos sie tego czepnie... ;) juz zamieniam na bluesa.. ;)

co do I'm a Slave 4 You - fakt, troche zle to ująłem. no wlasnie - tak to wyglada. i faktycznie bardzo "mniej wiecej". tylko co z tego?

i dlaczego od razu wysmiac? spokojnie...

i nie kokietuj mi tu laikiem dyplomancie ASP.... ;)

pozdr

sobota, 14 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

Nie widziałem wcześniej tej pracy (z kryształowym koszem)Hammonsa.Zawalista.

niedziela, 15 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

O JEZUUUU! ILE JESZCZE ODNIESIEŃ DO KOSZYKÓWKI, NIKE I CAŁEGO CIERPIENIA ZWIĄZANEGO Z KOMERCJĄ I KONSUMPCJĄ PRZYJDZIE NAM OGLĄDAĆ? Tak z ciekawości pytam I NIKOGO NIE ATAKUJĘ - ZAZNACZAM NA WSZELKI WYPADEK

poniedziałek, 16 października, 2006  
Anonymous Anonimowy said...

Gwoli matematycznej poprawnosci - o ile cala GW ma w piatki ok. 800 tys. nakladu, to CJG z Kowalska, tylko kilkadziesiat tysiecy.
Jej sila razenia jest mniejsza, bo w 16 wojewodztwach ukazuja sie lokalne CJG a nie warszawskie.

poniedziałek, 20 listopada, 2006  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

jasne, zagalopowałem się...
niech będzie kilkadziesiąt razy tekst AK... ;)

pozdrawiam

poniedziałek, 20 listopada, 2006  

Prześlij komentarz

<< Home