Nie ma przepisu na artystę | Wywiad z prof. Leonem Tarasewiczem (2 z 3)
Oprócz kadry są też studenci. Po eksplozji roczników urodzonych w latach ’70 nastała cisza, a tu do egzaminów już szykuje się rocznik ‘88. Brakuje wielkich debiutów, faktycznych rewelacji.
Ja jestem optymistą. Analizując to przez pryzmat socjologii, to wydaje mi się, że jesteśmy blisko bardzo ciekawego czasu. Tylko na ile my będziemy mogli się rozwijać, a na ile będziemy stać w miejscu w jakiś kłótniach - tak, jak przez ostatni rok. W tym samym czasie na Łotwie i Litwie młodzież normalnie się rozwija, a problem polega na tym, że sztuka jest lustrem czasu. Artysta nie jest jednostką wyjętą ze społeczeństwa, w którym żyje. Zwykle artyści i sztuka są forpocztą i to oni nadają ton, wykreślają ścieżki, łamią kulturowe stereotypy - po to jest sztuka i po to zwykle państwo robi akademie i nie sprowadza jej tylko do dziedzictwa, ale także myśli o przyszłości. Wydaje mi się, że przychodzi moment na pokolenie, ktoś powinno się zbuntować.
Da radę jeszcze się buntować, kiedy rynek kocha bunt?
Jeżeli rynek wchłania bunt, no to taki to jest bunt (śmiech). Wobec silnych czynników zewnętrznych - masmediów, rynku właśnie - artysta też musi być silną osobowością, która by wobec tego stanęła w opozycji. Obserwując to, co się działo w ostatnich latach wydawało mi się, że przyjemniejsza jest konsumpcja, niż bunt, tym bardziej, że nie widziałem kreacji artystycznych, które ostro kontestowały obecną rzeczywistość. I na tym polega ta cudowność sztuki, że nie jesteśmy w stanie jej ani zaprojektować, ani przewidzieć. Że jak ona się pojawia to przede wszystkim my, którzy żyjemy współcześnie nie jesteśmy w stanie tego zaakceptować. Jesteśmy - za każdym razem - tak obarczeni kulturowością, w której żyjemy, że wobec tego nowego ciężko nam po prostu...
Rytualne w konfrontacji z nowymi jakościami głosy: to nie jest sztuka, to nie jest malarstwo.
Chociażby. Tak było zawsze. Musimy sobie uświadomić, że to co znamy z historii sztuki i co nam pedagodzy pokazują, że to było wielkie i akceptowane, a dziś sztuka to jest be, musimy sobie uświadomić, że w tamtym czasie, kiedy te rzeczy powstawały, to społeczeństwo było wobec tego daleko, daleko w tyle. Zawsze tak jest. Gdy na Wawelu budowano renesansowe krużganki, w całej Polsce powstawały gotyckie kościoły. Historia sztuki nie obrazuje współczesności epoki, tylko nowatorstwo, przyszłość w stosunku do danej teraźniejszości. Popatrz na rzeźby Mitoraja (śmiech).
Czyli jak ktoś od razu wchodzi w artystyczny obieg, to według profesora jest to podejrzane?
Jak ktoś kończy uczelnię i cała kadra jest za, jak dostaje piątkę, wyróżnienie i jest generalnie świetnie, to to jest pierwszy gwizdek. Bo ten młody człowiek jest oceniany przez starszych kolegów - bo profesorowie to przecież starsi koledzy - i w tym momencie powinien zacząć zastanawiać się, czy to nie jest za łatwe. Jeśli to, co ja zrobiłem jako młody jest akceptowalne przez starsze pokolenie, to raczej jest to wytwór kulturowy, niż artystyczny.
Jednak ktoś musi tych nowatorów wyciągać. Nie są więc nieakceptowani do końca.
Tak, jednak zazwyczaj wyciągają autorytety, które nadają temu wartość, a przez ogół - nazwijmy go - współczesnego establishmentu, nie jest to akceptowane. Pamiętam jakie w latach ’80 było stanowisko wobec Gruppy, jednak w dziwny sposób Gruppa stała się klasyką. Ile nasłuchałem się na temat Kasi Kozyry - a dziś Kasia Kozyra jest klasyką. Jeśli chodzi o Grupę Ładnie, to w Warszawie tego kontrastu nowatorstwo - kategoryczny brak akceptacji nie było do końca widać. Za to w Krakowie tak, ale teraz ASP w Krakowie maluje już jak Ładnie. A swoją drogą tajemnica Ładnie tkwi w tym, że oni przyszli z zewnątrz, oni początkowo byli na innej uczelni, na Politechnice - zaczęli więc studiować od środka. Nie byli obrabiani na kursach przygotowawczych, na egzaminach - co pozwoliło nie nasiąknąć im tym naszym akademizmem. Jest więc tak, że już kolejne pokolenie staje się klasyką, o której uczą u nas na katedrze historii sztuki, a cześć kadry ciągle ich nie akceptuje. Czyli młody człowiek studiujący na naszej uczelni ma schizofrenię pomiędzy tymi dwoma rzeczywistościami.
Czyli nie grozi nam pustka.
Nowi artyści na pewno przyjdą. Tylko nie wiadomo kiedy.
Może wymiotą te rebusiki i niedzisiejsze estetyki.
Dokładnie. Bo czym większy bunt wobec pokolenia rodziców - ja to przekładam na akademię, a więc kadra kontra studenci - tym wyrastają więksi artyści. Przypomnij sobie chociażby ile wyszło twórców z lat ’60, bo to był wielki bunt pokoleniowy - co nie przeszkodziło np. Clintonowi zostać później prezydentem. Z kolei kandydatowi na prezydenta Krakowa wypominają, że wąchał klej z Korą (śmiech). Czyli jest rzeczą zupełnie naturalną akceptacja byłych buntowników, jednak musi przyjść nowy bunt. Bo jeśli babcia, mama i wnuczka mają te same poglądy, to albo babcia tak się szybko rozwija, że przeskakuje dwa pokolenia, albo wnuczka jest zapóźniona na dwa pokolenia.
Wnuczka jest częstszym przypadkiem?
To zależy. Jak spojrzysz na historię cywilizacji to zobaczysz, że ktoś się rozwijał, a ktoś odchodził. To właśnie dlatego Neandertalczyk przegrał z Homo Sapiens. Wszystko jest zrozumiałe i logiczne. Czyli jest zasada: dana grupa wytwarza takie mechanizmy, że intelekt się rozwija - a najważniejszą forpocztą, aby grupa się rozwijała jest istnienie sztuki. Jeżeli sztuki nie ma, jeżeli jest niszczona przez strukturę władzy, to zawsze ci, którzy hamowali sztukę smutnie na tym wychodzili, bo okazuje się, że zawsze odchodzili w cień, a zostawiali tylko ci, którzy byli aktywniejsi od innych.
To zmieńmy temat. Rynek sztuki w Polsce. Niewątpliwie jest w zarodku, więc zasadne jest pytanie o to, co dalej.
Tak. To jest trochę sztuczny twór dzisiaj. Aby było inaczej całą strukturę musi zmienić państwo - musi sprawić, by rozwijała się klasa średnia. Dopiero rozwój tej warstwy, jej aktywność, stworzy pole, aby mogła istnieć grupa ludzi, która będzie korzystała, uczestniczyła w procesie powstawaniu sztuki. Będzie kolekcjonowała, a jeśli kolekcjonowała, to płaciła. Jednak kupując zapis intelektualny artystów w różnej postaci będzie także zwrotnie z tego korzystała, bo sama te zmiany intelektualne zastosuje w swoim życiu i będzie prężniej się rozwijać. To mechanizm, który sam się nakręca - tak jest w każdym społeczeństwie zachodnioeuropejskim. I dopiero kiedy artyści przejdą to sito, będą trafiali do prestiżowych instytucji.
Czyli weryfikował będzie rynek?
Przede wszystkim galerie, następnie rynek sztuki i wreszcie prywatne kolekcje. Dopiero później będą z tego korzystali kuratorzy państwowych instytucji.
A teraz?
A teraz jest odwrotnie, bo najczęściej jest tak, że kuratorzy zatrudnieni w państwowych instytucjach muzealnych czy Kunsthalle - bo rodzaj takiego Kunsthalle to choćby CSW ZUJ - to ci kuratorzy robią selekcję często jakoś pośrednicząc w kontaktach z artystami. I dlatego galerie prywatne są w dziwnej sytuacji - jak, no na przykład, Program.
Galeria Program jest zatem wtórna w stosunku do decyzji kuratorów z instytucji państwowych?
Nie, oni mają po prostu nieuczciwą konkurencję w postaci tych instytucji i kuratorów pośredniczących w kontaktach z artystami. Ale jest też dobrze, bo zaczął się tworzyć rynek galerii komercyjnych w postaci Rastra i FGF i tu nie mylmy, że są to jakieś instytucje non profit, to są dziś normalne rynkowe galerie.
I to one wyznaczają kierunki.
I to oni po prostu kładą - nareszcie - podwaliny pod taki rynek w Polsce, jednak ciągle brakuje nabywców, bo brakuje warstwy średniej. Jest część bardzo bogatych ludzi, jak powiedzieliby Anglicy - upper class. I oni tworzą takie kolekcje, których jest już w tej chwili kilka w Polsce. Jednak im nie robi różnicy czy kupią u nas czy w Berlinie. W konsekwencji działający artyści współpracują z klientami poza Polski, i także Raster czy FGF współpracuje z galeriami z poza polski. Pozostają jeszcze galerie dekoracyjne typu pani Napiórkowska czy tu Art obok akademii. One z kolei wykorzystują infantylność i niewiedzę bogatych ludzi.
Jednak na Zachodzie dyrektorzy instytucji państwowych - weźmy Adama Szymczyka - jak najbardziej są siłą opiniotwórcza i to dużą. Weźmy ostatni jego sukces.
Bardzo dobrze! Berlin Biennale to taka olimpiada artystyczna twórców średniego pokolenia, raczej młodszych niż starszych, bardziej radykalne. To jest bardzo cenna, bardzo aktywna impreza - tam jest początek współzawodnictwa. Gorzej, jak osoby z państwowych instytucji firmują targi sztuki.
W Polsce i tak ich - poza raczkującym Poznaniem - brakuje.
Znów kłania się brak klasy średniej. I automatycznie ośrodkiem opiniotwórczym są ośrodki rynku, który istnieje - czyli poza Polską. Zauważ, że prawie każdemu artyście w Polsce na początku nadają wartość wydarzenia (ośrodki) z poza Polski - galerie, wystawy. I później w Polsce, jeśli coś jest sprawdzone, inni próbują do tego dołączyć i z tego korzystać. Często artysta musi pracować z galeriami z poza Polski, żeby móc zrobić wystawę w Polsce. Tylko dlatego, ze obecny wariant państwa nie inwestuje w sztukę jako najtańszą drogę propagandy. Watro się przyjrzeć modelowi niemieckiemu, który jest odwrotnością polskiego.
Ciąg dalszy chwilę po Nowym Roku.
Etykiety: Wywiady