czwartek, listopada 15, 2007

Dylematy projektantki albo koniec sztuki jaką znamy

Z wielkim zainteresowaniem podszedłem do najnowszej wystawy Laury Paweli (Last Exit For The Lost, lokal_30, do piątku 16 listopada). Z tak zwanego „przekazu medialnego” wynikało bowiem, że oto artystka dokonuje pewnego rodzaju bilansu – mierzy się z dotychczasowymi osiągnięciami, które już jej nie satysfakcjonują. Wydało mi się to niezmiernie intrygujące, gdyż twórczość Paweli jawiła mi się ucieleśnieniem wszelkich bolączek polskiej sztuki, która rozpędzona międzynarodowymi sukcesami z hukiem wypadła z torów.

Laura Pawela, Last Exit For The Lost (fragment), 2007

Pawela to w moim odczuciu modelowa „projektantka”. „Projektantyzm” to coś na kształt konceptualizmu w wersji pop; sztuka wymyślona i zaprojektowana, składająca się z kilku dobrze nam znanych składników. „Projekty” potrafi robić każdy student akademii już po dwóch, trzech latach nie tyle nauki, co interesowania się sztuką najnowszą – „siedzenia” w niej. Projekty Paweli są projektantyzmem par excellence. Łączy je jednowymiarowość, dosłowność, czasem przegadanie, a w każdym wypadku nadmiar retoryki i wiara w jej sprawczą moc; także, niekiedy, infantylizm. By nie uciekać za daleko od meritum, podajmy jeden tylko przykład, a mianowicie rzecz pt. Ubezpieczenie Talentu (2005/06). Jak w tytule – Pawela postanowiła ubezpieczyć swój talent. Oczywiście ze świadomością niepowodzenia. Mamy tu więc pewny potencjał humorystyczny i... tyle. Rzecz dobra – na żart w kuluarach. Jest jednak i realizacja: film nakręcony ukrytą kamerą (rozmowy z agentami ubezpieczeniowymi), zdjęcia, na których widzimy rozmytą Pawelę na tle ostrych siedzib firm ubezpieczeniowych oraz pisemne odpowiedzi agentów. Zero wątpliwości, wszystko jasne. Łakomy kąsek dla krytyków, którzy lubią przepisać sobie wypowiedź artysty odnośnie jego własnej sztuki. No i jeszcze jedno: jeśli talent istnieje, to nie mija – mija co najwyżej czas. Pollock talentu nie stracił, jedynie dogoniła go następna epoka. Innymi słowy, ubezpieczenie talentu to czynność alogiczna.

Po drugie, Pawela to najważniejsza bodaj (ze względu na szeroką recepcję) producentka obrazów, które nazywam „niewspółczesnymi współczesnościami”. Są to przedstawienia estetyk czy przedmiotów (obiektów) właściwych tylko „naszym czasom”, jednak przemalowanych w skali 1:1, czyli w stylu, który znamy pod nazwą hiperrealizmu. „Nowoczesne” ma być więc tu to, co widzimy na obrazie, a nie sam sposób malowania. U Paweli jest to pulpit programu Windows, a także rozmaite ikonki czy okienka; ponadto wyświetlacz ze starych komórek (starych, czyli sprzed kilku lat). I cóż? Pawela naprodukowała tego tony, a nowoczesne jak nie było, tak nie jest. Bo – rzecz jasna – malarstwo jest nowoczesne tylko ze względu na czysto plastyczne rozwiązania. U Paweli nawet obrazy zaklasyfikowane przez nią samą jako „nowe” przedstawiają... ikonki oznaczające windowsowe foldery. Są więc nowe o tyle tylko, o ile tego akurat motywu artystka jeszcze nie namalowała. Oczywiście raz przyjęta estetyka mutowała w sposób do bólu przewidywalny: były więc Windowsy w wersji totalnej (Reality_LP, 2004) i w końcu konstatacja, że takich obrazków spłodzić można bez liku (Faster, 2005).

Laura Pawela, Last Exit For The Lost (fragment), 2007

I tu wracamy do Last Exit For The Lost, z której to wystawy można, jak się wdaje, wysnuć szereg interesujących wniosków. Pawela medytuje raczej, niż szuka nowych rozwiązań. Jak pisze artystka, inspiracją były tu „zimowe depresje” i „wstręt do własnych prac”. O ile to pierwsze nie interesuje mnie o tyle, o ile świetną inspiracją może być również letnia euforia, o tyle drugie jest godne najwyższej uwagi.

Co znajdziemy na wystawie? Najpierw trzy realizacje wideo: martwy kozioł leżący w potoku, koncert zespołu Fields Of The Nephilim oraz film, który jest największą wpadką wystawy; wpadką organizacyjną, bo w skutek wyboru galerzystów z lokalu_30 (bądź samej Paweli) jego suspens – jeden jedyny kadr – posłużył za materiały prasowe. Zadziwiający wybór medialnego „loga” wystawy. Skoro jednak zostało to już powiedziane po stokroć, powiem i ja (jeśli ktoś nie chce wiedzieć o co chodzi, proszę ominąć fragment do końca akapitu): na rzeczonym filmie oglądamy Pawelę stojącą do nas tyłem, na tle błękitnego nieba, nucącą pod nosem – i wtem artystka odwraca się na moment, by ukazać zionące czernią oczodoły. Robi wrażenie? Nie, bo wiedziałem czego się spodziewać i czekałem po prostu, aż Pawela się odwróci.

Owe oczy, których brakuje na filmie, znajdujemy na ścianie, ulepione z papierowej masy. Z sufitu zwisają jeszcze kolczyki, które z kolei na filmie widzimy – to niby-kryształowe kulki. Pod nimi leżą kupki farby, a może smoły: czarne łzy (tak chciałbym je widzieć). Jest też motyw chyba najważniejszy: tytułowa fraza ułożona z wyciętych w kształt liter zeszytów. W zeszytach zaś wczesne prace Paweli, całkowicie przeciętne rysowanki nastolatki zafascynowanej metalowym genre. Jedna z nich wisi także wyeksponowany na ścianie. Jest pociesznie nieporadny, wręcz żenujący – i mi ten gest pokazania własnej słabości odpowiada. Nie odpowiada natomiast to, że Pawela swoje obnażenie zaprojektowała jak wszystko inne; sprowadziła do kolejnego konstruktu – od a do z wypieszczonego i szczelnego. Dosłownego. Przegadanego.

Laura Pawela, Last Exit For The Lost (fragment), 2007

Last Exit For The Lost składa się z nazbyt wielu elementów. Wydaje się, że Pawela nie posiadła bezcennej dla artystów umiejętności odrzucania własnych pomysłów, dokonywania selekcji – że nie wciela w życie zasady „mniej znaczy więcej”. Jeśli czytam na ulotce, że jako nastolatka Pawela inspirowała się muzyką rzeczonego Fields Of The Nephilim – to nie muszę oglądać jeszcze ich teledysku; jeśli pokazuje infantylne, pełne egzaltacji prace – to wystarczy jedna, ta co wisi na ścianie; nie potrzeba mi również tytułu wystawy powtórzonego w formie, o której wspomniałem powyżej. W mikroskopijnym wnętrzu lokalu_30 można odczuć zatem wszystko, tylko nie klimat intymnej spowiedzi czy refleksyjnej autokrytyki. Tu oczywiście wchodzą problemy techniczne, ale przecież i małe wnętrze da się zagospodarować sensownie. Oczy na ścianie są małe, niemal niezauważalne, a przy tym coś w nich jest. Można odczytać je jako wyłupione dlatego, że przesycone były nadmiarem wizerunków i informacji – wszak ulepione są z papieru czy też gąszczu literek. Podobnie czarne łzy są obiektem subtelnym – jednak tylko wówczas, jeśli wisiałby w tej sali (pokoju) samotnie. Do tego wystarczyłaby należycie wyeksponowana wczesna „metalowa” praca plus wideo z autoportretem – i tyle (należycie, czyli: ciemna sala i dziesięć razy większy ekran/ rzut; dodatkowo, ruch głowy Paweli lepiej „zagrałby” jako krótkie mignięcie, a nie powolny obrót).

Czy jednak Last Exit For The Lost po okrojeniu byłoby wystawą dobrą? Mimo wszystko – nie do końca. Nadal byłby to zimny „projekt”. Co ciekawe, Pawela o swoich młodzieńczych pracach pisze per „twórczość niczym nie skrępowana, niewyedukowana”. Oczywiście podobne rysunki miał w zeszycie co drugi fan metalu – te prace to ilustracja słowa „standard”, a nie żadna „twórczość”. Ot, rysowanie – ale nade wszystko świetny dowód na to, że „osobiste emocje” nie gwarantują artystycznej jakości. Dlatego nie każdy hobbysta jest wybitnym naiwistą, a raczej twórcą zupełnie sztampowych wizerunków, które określamy mianem „nieporadnych” czy „dziecinnych”. Bo „emocjonalności” nie da się nauczyć – i nie da się do niej również na komendę powrócić. Co więcej, sztuka to nawet nie „emocjonalność” (bądź „logiczność”) – sztuka to indywidualny talent. Rzecz, której nie da się wyuczyć.

Laura Pawela, Last Exit For The Lost (fragment), 2007

Niemniej wystawa Paweli jest w pewien sposób nostalgiczna, zmuszająca do przemyśleń. Jakich? Na przykład o sztuce, która może i miała swoje miejsce w momencie erupcji polskiej nowoczesności kilka lat temu, ale się definitywnie skończyła. Last Exit For The Lost to memento dla wszelkiej maści „projektantów”. Przejmujące, bo poczynione przez projektantów królową. W mojej optyce także o tym, że krytyka bezrefleksyjnie afirmatywna bardziej krzywdzi artystów, niż taka, która wskazuje mielizny ich twórczości, a więc traktuje jako godnych polemiki. Przeciętny artysta pochwalony (a na pewno nie zganiony) przez topowego krytyka musi być w siódmym niebie, jednak z biegiem czasu zostaje ze swoją niepełną sztuką sam. Galerie nie kwapią się do współpracy, a czasopisma dyplomatycznie odpisują, że „nie jesteśmy w tej chwili zainteresowani prezentacją Pańskich prac”. I jeśli mogę pozwolić sobie na kapkę czarnego humoru (wszak wystawa jest depresyjna), to powiedziałbym, że Last Exit For The Lost jest świadectwem tego, jak dominująca w ostatnich latach bezkrytyczna krytyka – w istocie egoistyczna bądź nieudolna – doprowadza artystów na skraj załamania nerwowego.

I dlatego wbrew temu, co napisałem powyżej, refleksja Paweli jest paradoksalnie bezcenna, a uczyniony przez nią gest „coming outu” niezmiernie istotny. Jej wyznanie jest wartościowe także artystycznie, bo naprawdę szczere – mimo, że nie przekonuje mnie jego formalna obudowa. Czuć tu zgorzknienie i rozczarowanie, bezsilnie miotanie się w świecie, w którym tak łatwo jest zostać artystą i tak łatwo jest przestać nim być; czuć przekonanie, że artysta sam dobrze wie, czy jest zdolny, czy nie. Krytyk może tylko potwierdzić (lub zwerbalizować) jego wątpliwości lecz także – nomen omen – zamglić mu oczy. Nareszcie dostaliśmy sztukę będącą świadectwem rozczarowania ułudą powszechnej artystycznej szczęśliwości, choć sztukę niedoskonałą – być może dlatego, że z tego świata wyrosłą. W warstwie intelektualnej nie jest to jednak kolejna porcja topornej sieczki – puzzli dla dzieci – ale refleksja nad status quo: oczywiście oparta na własnym przypadku, bo i tylko tak być mogło. I nawet, jeśli cele nie były tu tak dalekosiężne, to raz jeszcze potwierdza się reguła, że sztuka powstała bez wysiłku, naturalnie, daje więcej interpretacyjnych wariantów, niż wydumany projekt.

Zabawne, ale do wczoraj Pawela była ostatnią osobą, której dałbym artystyczny kredyt zaufania. Dziś daję. Za szczerość, choć przygniecioną projektantyzmem, być może już nałogowym. Jednak kto wie, czy obecny na Last Exit For The Lost natłok to po prostu nie kilka osobnych prac, może zalążków osobnych realizacji. A jeśli nie, to i tak fraza wypowiedziana przez Pawelę – „wstręt do własnych prac” – jest najważniejszą wypowiedzią, jak padła ostatnio na gruncie polskiej sztuki; sztuki wchodzącej właśnie w dorosłość.

Laura Pawela, Last Exit For The Lost (fragment), 2007

Wszystkie zdjęcia: klik, by powiększyć.

Etykiety:

19 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Witam,
szczerze przyznam, że z wieloma spostrzeżeniami się zgadzam, o dziwo.

czwartek, 15 listopada, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Dzięki, to miło. Szczególnie, że "o dziwo" ;-)

pozdrawiam,
K

czwartek, 15 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

a co Krytykant sadzi o rzezbiach Barbary Falender i interpretacji Leszkowicza?

czwartek, 15 listopada, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

nic nie sądzę, bo nie widziałem tych rzeźb. ale co to ma do rzeczy, czyli do wystawy Paweli?

czwartek, 15 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Pollocka przeogoniła inna epoka, Balthusa dogoniła ;) ale obaj ostatecznie, stali się klasykami, odmiennych nurtów, innych spojrzeń na sztukę, dla mnie tak samo wartościowych, dla szanownego Krytykanta, chiba jednak wartościowsza jest postawa Pollocka, ale to dziwi... w tym sensie, że zakłada, iż każdy artysta uznany za warotściowego, mający określony(co oznacza - świadomy, spójny) system wypowiedzi, musi z góry liczyć się z tym, iż w koncu stanie się nieaktualny, dawny, nieistotny... i co mu pozostanie? Młodym już nie będzie ;) , oryginalności może sięgnąć czasem jak Hirst(ale też tylko w pewnym sensie), ale rzadko, więc co, rzucić wszystko i zająć się szachami? :)

Ja mam szczęście, nie zajmuję się sztuką modną, oj, sorry, chciałem rzec sztuką nowoczesną... ;) nie narażam się na "przeminięcie wraz z nową epoką", ciekawe kto ogłasza, że nowa epoka nadeszła? W Historii sztuki było to jeszcze, w miarę wymiernie, ale teraz? Co staje się modne(zjawiskiem powszechnym) - to nowoczesne, co staje się niemodne - to dawna epoka?

Lepiej po prostu robić swoje, może nikt nie zauważy - w sensie aktualnej medialnej polemiki... ale galerie czy publikacje trochę inaczej działają - bardziej liczy sę wyrobione - więc nie w/na 5 minut, nazwisko i wymierny - choćby przeszły w sensie mody, ale stabiny - dla galerii... sukces.

W moim przekonaniu... nowoczesność to coś zbyt nieuchwytnego, by się jej kryteriami posługiwać z pełną powagą... lepiej jest prowadzić dialog z klasykami, interpretować i szukać na tej płaszczyźnie tego, co można zrobić w nowy sposób, bo oczywiście pastisze to pastisze, a naśadownictwo może znaleźć miejsce dla się, tylko gdy biegnie jednotorowo - a inne tory pozostają dla poszukiwań twórczych - oryginalnych...
Oczywiści to wymaga odrzucenia naiwności - tak tradycyjnej, powiedzmy nikiforowskiej, jak i tej "nowoczesnej"...

Formalnie Pawela nie jest oryginalna, a w treści, którą ta forma przekazuje? Też nie... bo to, zdaje się, tą esencję - treść... szanowny Krytykant wyciąga...? To też tak trochę w odniesieniu do "nienowoczesnej nowoczesności" - ale raczej ogolnie, niż w stosunku do "projektanctwa" czy wystawy pani Paweli.

Muszę przyznać że takie wystawy mnie nudzą - jednowymiarowością w tym właśnie, co w moim przekonaniu powinno być oryginalne - treści, której forma jest tylko opakowaniem(owszem ładne oryginalne opakowanie moze uczynic coś modnym na chwilę... ale szybko staje się "normą", lepsze jest rozpoznawalne klasyczne opakowanie z niewielkimi zmianami, przy zachowaniu ogólnej rozpoznawalności - a nowa jakość głównie wewnątrz ;) tak tak, upraszczam, ale... ).

Jeśli Oryginalność to nie taka jak u Paweli - tu się zgodzę - w tym sensie, że celująca w ujmowaniu motywów, których się jeszcze nie sportretowało... mniejważne za to jakich i do końca po co..., nieprzemyślanych, nie do końca określonych, a niby dosłownych(w tym co najmniej istotne dla dosłowności, no może w fotografii reportażowej jest inaczej) pełnych jednoznaczności w niepowtarzalności ujęcia tak dosłownie, że po prostu ręce opadają... gdzie tu miejsce na wrazliwośc, na wyobraźnię, na niedopowiedzenie, na choć odrobinę pytania kierowanego na jakąkolwiek interakcję z widzem, o którą, zdaje się, w tych projektach powinno chodzić?

Współcześnie tworzyć... to chiba lepiej być poza świecznkiem, poza ciśnieniem takim, że się od nas wymaga tego czy owego, że to czy owo jest nowoczene, więc u artysty a aspiracjami z ambijami nowoczesności, nie może tego zabraknąć... lepiej ocenę zostawić przyszłości w tym pewnej, że będzie oceniać niezależnie od aktualnych za życia twórcy mód i pogladów krytyków ;)


Albo oceniać nie podług sympatii, czy przekonań, ale prostą analizą, może tak... ...nie byłoby nienowoczesnych nowoczesnych, tylko na takiej, lub innej płaszczyźnie poszukujacych indywidualizmu...?
Może łatwiej i jaśniej byłoby dostrzec, kto tego poziomu i dlaczego nie sięga?

Czy dobrze rozumiem, że to właśnie, niezależnie jak oceniam Pańską niezależność od własnych sympatii... ;) jest celem krytyki nie-opisowej(opisowej=nie będącej w gruncie rzeczy ani analizą ani krytyką), jakiej stara się Pan być autorem, Krytykancie szanowny?

Ja nie jestem krytykiem, żeby uprzedzić oczywisty wniosek, iż mam swoje sympatie i prywatne zdanie ;)

piątek, 16 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

trochę odbiegając od Paweli:

anonimowy said:
[Oczywiści to wymaga odrzucenia naiwności - tak tradycyjnej, powiedzmy nikiforowskiej, jak i tej "nowoczesnej"...]

moim zdaniem sęk w tym by naiwności nie odrzucać. Powszechnym zjawiskiem jest że młodzi artyści ze strachu przed wyśmianiem nie pokazują swojej wrażliwości (której dopatrywałbym się w naiwności właśnie) i tylko powielają sztukę aktualnie "poważną".
Co wychodzi im do dupy.

Nie mówię że należy udawać debila,
trzeba poprostu trochę takim "pewniakiem" (jak Nikifor) być.

piątek, 16 listopada, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

naiwności nie odrzucać, rzecz jasna

sobota, 17 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Niestety jesteśmy tacy, jakich nas kształtuje otoczenie. Jeśli sztuka, którą się zajmujemy ma w tym samym czasie tzw "wzięcie", będziemy się rozwijać. Jeśli nie, oczekiwania wobec nas będą niskie i powoli zanikniemy. Studiowałem w uczelni, w której mówiło się, że przyszłością są instalacje, wideo i performance i że malarstwo zanika. Wydawało się to bardzo proste (tworzenie instalacji), ale po latach przyznaję, że te dyscypliny są jescze trudniejsze od malarstwa (przyjmując, że chcemy je uprawiać należycie). Niestety zgodzę się z Krytykantem, że polski świat sztuki, albo w ogóle świat sztuki ma kłopoty z rozróżnieniem sztuki wartościowej od sezonowego chłamu. Nie wiem jak się odnieść do sztuki Laury, ale myślę, że dużo się jeszcze może zdarzyż w jej sztuce.

sobota, 17 listopada, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

"Niestety jesteśmy tacy, jakich nas kształtuje otoczenie"

może wy, my nie ;-)

a ostatnimi są w tym względzie artyści

pozdr
K

niedziela, 18 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Oj, wy też, wy też :) Może nieświadomie, ale niestety... Nikt nie może siebie odseparować od kontekstu i wpływów otoczenia. Mózg ludzki rozwija się odpowiednio do oczekiwań, jakie stawia mu otoczenie od wczesnych lat dzieciństwa oraz do intelektualnych bodźców otoczenia. To jest fakt. Bajek o wyjątkowości artystów nie kupuję.

niedziela, 18 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Witam.
W końcu nie wytrzymałam i muszę coś skomentować na moim ulubionym, lekko zjadliwym, ale celnym blogu.
Jestem dość młodą artystką i galerzystką i uwarzam, że na polu sztuki i krytyki w Polsce jest całe, sięgające po horyzont pole do zaorania.
Nie będę się teraz zastanawiać z czego to wynika- może z położenia geograficznego, może z zacofania intelektualnego, które zawdzięczamy komunie, a może mentalności. Nie wiem.

Kilka uwag co do tego co jest w galeriach.
1. Tzw. Młoda sztuka, czyli tworzona przez artystów ok. 30-letnich jest jak reklama- ma być kompaktowa, jaskrawa i nie wymagać od oglądającego skupienia. Te lepsze kawałki się zapamiętuje, ale generalnie nie mają one szans na rozwinięcie, co najwyżej na skopiowanie.
Mnie podoba się bardziej sztuka jako badanie- formalne i w sferze znaczeń. Bez tego rodzaju sztuki nie byłoby postępu- cała reszta to śmieci, które takie badania mogą jedynie ilustrować.

2. Wierzę tylko w sztukę autentyczną, wypływającą z bardzo wrażliwego odbioru rzeczywistości. już Czapski pisał, że niektórzy rodzą się z antenami bardzo czułymi na współczesność. Moim zdaniem z tych młodych mało kto ją posiada. Bo skoro żyjemy w najlepszych od dziesięcioleci czasach, gdzie każdy artysta może sobie nieźle zarobić komercyjnymi zleceniami i jest mu dobrze- to niech robi prace o tym. Albo niech włoży więcej wysiłku intelektualnego w śledzenie myśli na świecie i zjawisk społecznych.

3. Artyści boją się warsztatu- czyli po prostu solidnego i ciekawego plastycznie wykonania. "Śmieciowe" obrazki- tak , ale na krótko, fotografia tak- ale nie wszędzie. No i to przemalowywanie zdjęć w uproszczonej formie- rany ile tego można oglądać? Kanał.
Niestety, oprócz prac z najwyższej półki o reszcie chciałabym powiedzieć jak mój 3-letni syn: "A co mnie to obchodzi?"

Klika uwag o krytyce:
W większości przypadków, to przepraszam, ale nie znam lepszego określenia, zwykłe "pitolenie". Jeśli krytyka ma być pośrednim ogniwem pomiędzy artystą a odbiorcą, to absolutnie nie spełnia roli tłumacza. Właśnie za to lubię Krytykanta- mówi na głos to, co inni myślą, ale nie chcą wyjść na głupków. Czasem czuję się jak w bajce "Nowe szaty cesarza".
Trochę mnie zdziwił jego zachwyt nad wystawą Laury Paweli- ja bym poczekała z takimi komentarzami do jej następnej realizacji- ciekawe czy będzie przełom.

No i na koniec kilka uwag o prowadzeniu galerii.
Jestem początkująca (właściwie jesteśmy, bo galerię prowadzimy razem z mężem), ale już widzimy, że to ciężki kawałek chleba. Nie daj Boże, pokazać coś trudniejszego- już ludzie sapią, że nie kumają.
Uważam, że w chwili obecnej edukacja to podstawa- dlatego prowadzimy różnego rodzaju kursy już dla dzieci. I wykłady zistorii sztuki, wystawy itp. Powoli, ale zaczyna przynościć to efekty- coraz więcej ludzi interesuje się tą "działką" i odczuwa potrzebę uczestniczenia w tym w jakiś sposób...


Uff, trochę chaotycznie, ale za dużo myśli kłębi mi się w głowie.
Pozdrawiam pana Banasiaka!
fanka

poniedziałek, 19 listopada, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Dzięki

poniedziałek, 19 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Droga "fanko" - jak już tyle napisałaś o sobie, to napisz też proszę, jaką galerię prowadzisz? Simonis Gallery?

wtorek, 20 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Bo w wypowiedziach prasowych Simonis Gallery - pamietam podobne sformułowania: "mówi Clotilde Simonis-Górska. - w dziełach artystów, których będę promować, interesuje mnie najbardziej malarskość, tradycja i ekspresja. Nie lubię "gazetowego", postpopowego stylu modnych teraz dzieł lansowanych np. przez galerię Raster. Oczywiście bardzo sobie cenię dokonania Rastra i Fundacji Galerii Foksal, ale po prostu mamy inne gusty - dodaje szefowa Simonis Gallery."

wtorek, 20 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

pudło :-)

środa, 21 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Hmm. Gdyby Czapski pisał swoje słowa AD 2007, chyba by mu się jego czułki poskręcały. Żyjemy w czasie chaosu i wielości złudnych fragmentów informacji. Ja bym to nazwał stanem braku skupienia.
Świat się zdecentralizował, a artysta nie koniecznie spełnia rolę wrażliwego piewcy.
Nie wiem jak Wy, ale ja czuję się totalnie zagubiony, chociaż nie wiem, czy mam się tym martwić. Życzę powodzenia w prowadzeiu placówki i w sztuce.

środa, 28 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Co racja to racja, ale może właśnie o to chodzi, żeby to jakoś porządkować?
A powodzenie mi się przyda- prowadzenie galerii to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza, że media, zwłaszcza tv, są odporne na współpracę.
Pozdrawiam! M.

środa, 28 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Do Komentatora i Krytykanta

W sensie wieku to ja jeszcze jestem hehe młody, ale na pewno nie początkujący... i tu uwaga do Kuby Banasiaka i jednego z aninimowych konentatorów - mylić naiwność z wielką typowo twórczą wrażliwością, to jak pomylić Nikifora z Nowosielskim... Wrażliwość artystyczna to wypadkowa także wiedzy i warsztatu(do których intuicja kierowana emocją zwraca twórcę) bo to wtedy się okazuje - czy owa wrażliwość istnieje, czy wykształcenie ją zabije - co oznacza, że była słabiutka, naturszczykowo fajna... i nic poza tym... porównaniem naśladowcy - z dyplomem - Nikifora( i w ogóle)... sztuczność i udawanie jednym słowem... bo swojej wrażliwości - własnej antenki zabrakło... wystarczyło trochę poczytać, pomalować trudniejsze formalnie obrazki... i klpos... może dlatego dziś tak łatwo uznaje się komiksowe porażanie lub naiwność np. na wieeelkiiim formacie... za interesujące połączenie... talentu i warsztau(jakiego warsztatu???)


Do Młodej artystki

Zauważę, że to o czm pisze młoda atrystka - w punkcie pierwszym, to własnie o tym - jak brakuje wrażliwości to mamy zalew byle czego - tak podobnego, że jak nawet "pojawi się"(przekona do autopromocji)twórca bardziej skomplikowany, to patrzy się na niego nieufnie... no chyba, ze ma nastrój taki, że zabija to co wisi wokół...

Drugi punkt - zgadzam się całkowicie - ale znów, tu potrzebna jest wrażliwość - ale nie tylko i nie naiwna - bo z tej to ewentuanie rodzą się wnioski ze skoro dziś trudno docirać do sedna informacji, do sedna życia, to lepiej uznac że wyrywkowość i fragentaryczność to dziś rola artysty... czyli rolą tą jest proste naśladownictwo walorów innych mediów, np. foty reportażowej, albo komiksu... Nie sądzę by w obliczu mediów dpstrzeganie sedna było trudniejsze niż dawniej - w sensie uogólnień - wszak dawniej życie postrzegało się bardziej wybiórczo i osobiście - wedle najbliższego otoczenia... niekoniecznie reprezentatywnego dla ogółu... Velazkez, np. żył sobie hmmm... bardzo wygodnie i bezproblemowo... i jakoś mu to nie przeszkodziło... tworzyć poważnie i niebanalnie... i to już za młodu... dziwne co?
Może dziś się po prostu nie chce artystom(z wyjątkami)... uczyć, poznawać tajniki medium?

Tu przejdę do punktu trzeciego -
warsztat to nie zło, tylko trudność, coś co trzeba wciąż zgłębiać, aż zacznie się rozumieć nierozerwalny związek między tym jak się maluje, a co się zawiera w formie, jaką treść, jakie sygnały dla otoczenia... na pewno ktoś zaraz krzyknie, że to banał... ale proponuję mu, by najpierw przejrzał sobie jak to wygląda w galeryjnej czy wystawienniczej, czy czasem i konkursowej praktyce - np. Bielska Jesień... "polecam" zwłaszca sarenkę w zimowym pejzażu...

To co robi Krytykant, jest może - w samym sensie działania i propozycji odmiennego spojrzenia - ciekawe, ale dokąd będzie sam jeden, lub będzie kilkoro młodych krytyków o dość jednorodnej ocenie sztuki, wiele to nie zmieni... obym się mylił, oby Krytykanctwo - na poważnym, nie naiwnym poziomie, było przyszłością, bym jako praktyk, mógł się skoncentrować tylko na tym i nie denerwować bo jest tylko kilku, i każdy dość podobny w osądach co dobre, a jak masz inne zdanie, to jesteś niepoważny...(...).

środa, 28 listopada, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

pawela to straszna bieda.tutaj nie ma mowy o żadnym talencie,tutaj nawet nic nie przyciąga,nie narzuca się,wiadać jeden wielki pustostan,jałową ziemię i brak jakiegokolwiek zaangażowania.takie chałtury moga lansować tylko luksusowcy którzy sami lecą na oparach z przed lat,historia z każdym rokiem ich depta coraz bardziej,podobnie będzie z tą studentką która ma garba po akademii.żenada

piątek, 06 lutego, 2009  

Prześlij komentarz

<< Home