wtorek, września 26, 2006

Wyczerpanie | Zapraszam

Na weneckie biennale nie poleciałam na miotle, ale prywatnym Jetem.
Tracey Emin
Witold Gombrowicz w trzecim tomie Dziennika pisał: W podziwie naszym dla artystów niemało jest z ciotczynej dobroci, która chwali malca żeby go nie zmartwić - po prostu artysta potrafił wkupić się w nasze łaski, posiadł naszą sympatię w tym stopniu, iż jesteśmy szczęśliwi mogąc go podziwiać - a niepodziwianie kosztowałoby nas zbyt wiele. Dzisiaj krytycy zachowują się, jak dzieci w sklepie z zabawkami: patrząc na artystów trwają w niemym zachwycie - wszak każda zabawka jest kolorowa i jakieś przymioty posiada.
Polska scena artystyczna przypomina zimny stop mniej lub bardziej szlachetnych metali. Energia wyparowała. Wszystko już wiadomo - kto, z kim, kiedy, gdzie i po co. Dyskurs jest tak przewidywalny, że faktycznie nie istnieje. Krytyka nie porządkuje i nie hierarchizuje - a powinna. Ona tylko opisuje i kataloguje. Dzieje się dużo - za dużo, a nikt nie stara się oddzielić ziaren od plew. Zbyt wielkimi słowami szafuje się przy nazywaniu rzeczy małych i odwrotnie - razi nieporadność krytyka w kontakcie z arcydziełem, swego rodzaju strach przed wzniosłością. Jak tlenu brakuje dyskursu o dyskursie. Nieczęste polemiki mają temperaturę rozmów emerytek nad filiżanką czekolady. Nikt nie stawia dziecinnych pytań - a te wszak są najbardziej rozbrajające (Dlaczego akurat to jest dobre? Czy to, co powiedział ten pan ma jakikolwiek sens?) .
Obowiązującym - powiedzmy: niezwykle częstym - modelem uprawiania krytyki (czy szerzej: pisania o sztuce obecnej) stał się model następujący: artysta konstruuje pewną intelektualną wypowiedź (ideę), po czym - z pomocą kuratora lub bez - przelewa ją na papier. W ten sposób dzieło zamienia się w kondensat. Notkę otrzymuje prasa, przedrukowuje się ją również na ulotki towarzyszące wystawie. Możemy być pewni, że w ewentualnym artykule prasowym (internetowym) znajdziemy mniej lub bardziej wyczerpujący opis tego, co przedstawia dzieło, jaki był zamiar artysty, a także garść erudycyjnych ozdobników, którymi zwykło krasić się recenzje. Nikt nie zadaje sobie trudu, by wbić klin, zapytać, czy to wszystko ma sens? To nawet nie konformizm czy koniunkturalizm - raczej ospałość. Kondensat stał się esencją. Opis - krytyką.
W 2006 roku o polskiej sztuce najnowszej piszą ci sami ludzie, którzy w latach ’90 współtworzyli obowiązujący dziś język - lub ludzie posługujący się owym językiem. Jednak dziwnym trafem brakuje krytyki podobnej do polowań, jakie urządzał onegdaj Raster - takiej, którą znaczą krwawe ślady. W czasie ostatniej dekady procent złych artystów w stosunku do wybitnych nie zmienił się - przeciwnie: kurek wolnego artystycznego rynku odkręcono na dobre, a strumień z roku na rok będzie coraz szerszy. Istnieje niemniej jedna, ale za to fundamentalna różnica - dzisiejsza zła sztuka jest diametralnie różną od złej sztuki, którą piętnowano dziesięć lat temu. Więcej - często ta sama sztuka, która wówczas była świeża i prowokacyjna dziś jest tylko smutnym cieniem dawno minionej rebelii. Czas spojrzeć prawdzie w oczy - buntu już nie ma, jest za to rynek. A ten nie lubi równości, przeciwnie - istnieje dzięki czytelnej kategoryzacji. W sztuce dekada to całe wieki.
Fundacja Galerii Foksal i Raster są dziś jednymi polskimi pierwszoligowymi graczami nie dlatego, że mieli szczęście, czy uprawiali godny pożałowania koniunkturalizm. Po prostu - FGF i Raster mają bezcenny w tym - galerzysty - fachu dar wskazywania artystów, którzy posiadają to coś. Dlaczego warszawski duet przez tak długi okres nie dorobił się konkurencji? Wydaje mi się, że przyczyną nie jest deficyt zdolnych ludzi, ale pewne przewartościowanie, które umknęło tuzom polskiego środowiska artystycznego - środowiska kształtującego opinię publiczną, a zatem trendy i gusta. Nastała - ni mniej, ni więcej - nowa epoka, do której klucze odlane w połowie lat ’90, a używane z zapałem godnym lepszej sprawy do dziś - już nie pasują. Raz jeszcze underground stał się mainstreamem, który - ulokowany na wysokich piętrach mieszczańskich kamienic - nie widzi, co dzieje się u dołu. W żadnym razie nie neguję sukcesu niegdysiejszych kontestatorów - ot, normalny, naturalny wręcz cykl. Jednak z góry rzeczywistość zaczyna jawić się jako struktura niebezpiecznie harmonijna i logiczna.
Będę w tym miejscu - między innymi - dociekać skąd wzięła się miałkość obecnego dyskursu i jak jej zaradzić. To, że owa miałkość istnieje, uznaję za niekwestionowaną podstawę Krytykanta. Pomiędzy codzienną przestrzenią medialną, a ogrodem koncentracyjnym kwartalników znajduje się czarna dziura konsekwentnie zapychana wydmuszkami. Krytycy, podobnie jak artyści, dysponują szeroką gamą środków wyrazu - nie tylko obłym esejem czy krótką, urzędową niemalże notką, ale również felietonem, pamfletem, a nawet - o zgrozo! - filipiką. Krytyk musi być brutalny - jednak mordy, których się dopuszcza mają katartyczną siłę. Będąc bezwzględnym, czyni dobro. Mało jest grzechów cięższych, niż utwierdzanie złego twórcy w przekonaniu, iż jest dobrym - niezłym niechby. Summa summarum gorycz nieuchronnej porażki - przede wszystkim wobec siebie - zawsze będzie większą, niż gorycz lektury miażdżącej recenzji. Warto nadto podkreślić, że krytyka dzieła nie jest krytyką autora - to jedna z tych oczywistości, o których często zapominamy. Podobnie krytyka krytyki jest recenzją tekstu - nie osoby, która go popełniła.
Krytykant będzie komentował bieżące wydarzenia, jak i rozprawiał o generaliach. W razie potrzeby (czy prośby) - udostępniał łamy. Postaram się - sukcesywnie - rozwijać wszystko, co powyżej. Dlaczego krytyków nic już nie wytrąca z rutyny - nawet w zetknięciu z prostackim, wtórnym chłamem (nieistotne - chłamem wystawionym w prestiżowej galerii czy opuszczonej stoczni)? Oto jest pytanie! Podobne - w cytowanym już Dzienniku - równo czterdzieści lat temu zadawał Witold Gombrowicz: Skąd tyle pobłażania? Ani krzty w was zbawiennego chłodu, surowości, ironii, krytycyzmu, rozumu?
Na koniec należy się Czytelnikowi kilka słów o Krytykancie, czyli o autorze niniejszego bloga. Po trzech latach przerwałem studiowanie malarstwa na warszawskiej ASP. W zeszłym roku skończyłem historię sztuki na UW, do końca roku bieżącego mam zamiar się obronić. Rok przerwy okazał się zbawiennym - na kwestie związane ze sztuką pozwolił spojrzeć z dystansu. Warszawiak z urodzenia. To chyba wszystko.
Zapraszam od początku roku akademickiego 2006/ 2007, a zatem od poniedziałku 2 października. Mam nadzieję, że Krytykant będzie co najmniej tygodnikiem.
Na fotografiach upływ czasu: Wilhelm Sasnal w swoim krakowskim mieszkaniu - pracowni w roku 1999 i na reklamie domu mody Marca Jacobsa w roku 2006.

Etykiety: