piątek, lipca 27, 2007

Zaległości (1 z 3) | O pewnej aluzji

Zanim przejdę do rzeczy - zanim przejdę do relacji z Kassel, Wenecji i Münster, także z Blokersów - kilka spraw, jakie uzbierały się pod moją nieobecność. Na początek, w ramach gimnastyki i dla zasady, polemika domniemana.

+++

We wstępniaku do lipcowego Arteonu [7 (87), lipiec 2007, s. 3] Piotr Bernatowicz pisze, że dziś głównym rozgrywającym art worldu jest kurator. Kurator - brzmi meritum - a nie krytyk. Mniejsza o detale i zasadność tej tezy - kto zechce, ten doczyta. W pewnym momencie idzie to jednak tak: I choć narzekania na krytykę słychać ciągle, do tego stopnia, że niektórzy krytycy z tych narzekań na innych uczynili metodę przewodnią swojej działalności, zdobywając chwilowy poklask czytelników (chwilowy, bo kiedy zejdą z piedestału metakrytyki, podzielą los swoich ofiar), słowo krytyka liczy się coraz mniej.

No i ja mam z tym ustępem problem. No bo - pewności, że chodzi o mnie, nie mam. Jednak, jeśli stosuje się aluzje, a nie wali prosto z mostu, to wywołany do tablicy może poczuć się każdy - tu: każdy krytyk zamieszkujący polskie ziemie, który analizuje teksty swych kolegów po fachu i funkcjonuje w publicznym obiegu (opcję internacjonalną - Arteon jest na razie monojęzyczny - wykluczam). Zatem - niech będzie, może ożywi to nieco sezon ogórkowy - poczuwam się ja. Zresztą, nikt inny nie przychodzi mi do głowy, a ewentualne szyderstwo z mojego przewrażliwienia i/ lub egocentryzmu i/ lub pryncypializmu pokornie przemilczę. Poza wszystkim, jest to jednakowoż wypowiedź z gatunku tych przez przypadek ważkich (czyli istotny jest raczej sam fakt i styl wypowiedzi, niż jej treść). Choć i odnośnie sedna należy się kilka słów. Pochylmy się zatem nad owym jednym zdaniem Piotra Bernatowicza, którym to, jak sądzę, chciał zarysować kontekst lokalny.

Co najmniej karkołomną jest już teza zasadnicza: oto krytyk, który jest „na piedestale” i który „zdobył poklask czytelników”, ma potwierdzać kryzys krytyki, bo kiedyś - według Piotra Bernatowicza - z tego piedestału spadnie, zaś ów „poklask” - według Piotra Bernatowicza - może okazać się „chwilowy”. Więcej: nawet, gdyby było to twierdzenie z gatunku myślowych eksperymentów, trudno się z nim zgodzić. Bowiem tak to już jest, że po każdym przychodzą następni - czy to w sztuce, czy to w krytyce. I dobrze. Ważne, że owy poziom meta w ogóle istnieje - jego obecność potwierdza raczej żywotność, niż marazm. Idźmy dalej. Asekuracja nie jest najlepszym budulcem polemik, więc nie broni się również stwierdzenie kolejne: niektórzy krytycy z narzekań na innych uczynili metodę przewodnią swojej działalności. No bo - którzy? Niektórzy, czyli - którzy? Patrzę, rozglądam się uważnie, szczerze szukam po najciemniejszych zakamarkach polish art worldu - i nie widzę. Spoglądam w lustro - nie widzę także. Nic dziwnego. Bo przecież Piotr Bernatowicz wie doskonale, że próba rozpoznania stanu, w jakim znajduje się obecnie polska krytyka (czyli siłą rzeczy rozpoznania tekstów konkretnych osób piszących o sztuce), której to niżej podpisany wielokrotnie się podejmował, nie jest niczym zdrożnym - przeciwnie. Nie znam także żadnego „niektórego krytyka” - włączając siebie - dla którego byłaby to „metoda przewodnia” (nawiasem: chyba „motyw przewodni”, albo, ewentualnie, „podstawowa metoda”).

Tyle gwoli precyzji. Jednak najważniejszy jest styl, język owej wycieczki - i to jest w istocie powód, dla którego warto tej frazie przyjrzeć się z bliska. Wie bowiem Piotr Bernatowicz niewątpliwie - jako naczelny wie to bezsprzecznie - że słowa, zwłaszcza te niefrasobliwie rzucone, mają konkretną moc: że od „z narzekań na innych uczynili metodę przewodnią swojej działalności” do anonimowych „ten to tylko gnoi i szczuje” jest niedaleko. Wie, że od „chwilowego poklasku” blisko już do „ma chwilowy poklask, bo co więcej może mieć za chamskie ataki”. Wie to, bo czyta fora i blogi. I nie idzie mi tu o sugestię, że w skutek tekstu Piotra Bernatowicza nastąpi znacząca eskalacja werbalnej przemocy (niemniej tak już jakoś mam, że za tego akurat typu „uproszczeniami” nie przepadam). Nie: idzie o to, że to nierozważne słowa osób ze świecznika - a nie słowa anonimów - w pierwszym rzędzie psują krytyczną debatę.

I nawet jeśli to wszystko jest bzdurką, którą nie warto się zajmować, to właśnie takie bzdurki, niedopowiedzenia, bezsensowne uszczypliwości, niewyważone słowa, ersatze polemik - są ostatnią rzeczą, jaką nasza mikra krytyka potrzebuje. Gdzie tkwi diabeł, wiadomo.

Pozostaje tedy pytanie: dlaczego Piotr Bernatowicz napisał to, co napisał? Choć nie wszystko wskazuje, że to po prostu złośliwy przytyk - nie zaś będący wynikiem głębokich przemyśleń sąd nad domniemanym krytykiem piszącym o domniemanych tekstach innych krytyków - pamiętając o cnocie miłosierdzia tak właśnie załóżmy (choć z drugiej strony strach pomyśleć, że to przytyki gnają wstępniaki naczelnego Arteonu). Innymi słowy - załóżmy, że to li tylko emocja. I dobrze, wręcz znakomicie - emocja i nerw to na naszym podwórku wielkie nieobecne. Kto wie, być może naczelnemu Arteonu zabrakło dynamizmu bloga, którego co miesiąc z zegarmistrzowską dokładnością aktualizował i za sprawą którego w tak jednoznaczny i istotny sposób wzmocnił polską myśl krytyczną. I może to tu tkwi rozwiązanie zagadki. Bo jeśli wspomnieć, jak nagle i bez pożegnania Piotr Bernatowicz zostawił nas bez Notesu Krytyka, rodzi się podejrzenie, że on już wtedy anachroniczność krytyki dostrzegał i nieefektywnej praktyki z rozmysłem zaprzestał! Więc może Piotr Bernatowicz za sprawą chwytu, nazwijmy to, niekoniecznie przez arbitrów elegancji podnoszonego, chciał po prostu wzmocnić generalną wymowę swego tekstu, która brzmi wszakże: krytyka ma się dziś słabo. O tak, bez Piotra Bernatowicza krytyka ledwo dyszy - nawet, jeśli drgnęła po raz pierwszy od dłuższego czasu.

Ja się jednak nie przejmuję, ja „losu ofiar” dzielić nie zamierzam, mam bowiem w pamięci słowa, które skierował do mnie Piotr Bernatowicz pod pierwszym moim postem: No to trochę ponarzekałeś, a teraz do dzieła - oby krytycznego zapału starczyło Ci na dłużej, kiedy pojawią się pierwsze rafy, a Twoje zapatrywanie różnić się będzie od tych powszechnie przyjętych. Więc Ci tej krytycznej wytrwałości szczerze życzę...

Etykiety:

4 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

A kurator i tak górą... on organizuje, zaprasza gości, a więc może wpływać na to, kto i z jaką myślą przewodnią gdzieś trafi, a kto nie... ;) a krytyk może sobie w blogu coś napisać... swoją drogą, Krytykancie szanowny, jak sądzisz, dużo osób Cię czyta? Kiklkadziesiąt, kilakaset... problem z krytytką jest taki, że dociera do maleńkiej cząsteczki ludzi zainteresowanych sztuką, i jest jej o tyle za mało, że za mało w niej polemiki realnej, na ciekawe tematy, wokół danego artysty, bez patrzenia czy może go to dotknie... bo jak dotknie to może sam włączy się w dyskurs i dopiero się okaże, jaka jest jakość polskiej krytyki, czy mówiąc prościej, krytycy nasi potrafią sprostać krytycznej ocenie artysty, jego zdaniu, jego poglądom i świadomości twórczej... tego też brakuje, tego sporawdzianu, zazwyczaj jest jednak tak(wiem ze prowadzisz Krytykancie dyskursy, "sztuka rurki" np. ;) ), że jak krytyk skrytykuje to jest jego ostatnie słowo o kimś... zwłaszcza jeśli chodzi o publikacje w prasie lokalnej(mgr, lub dr historii sztuki..., bo dziennikarz wiadomo często nic nie wie...) tam jest, on krytyk, i reszta, nic dziwnego że krytyk taki szybko traci w oczach kuratorów, organizatorów różnych imprez o artystach nie wspomnę... Może to wątpliwość, czy sprostałoby się dyskusji z drugą stroną, tą krytykowaną, dominując, niweczy krytykę dyskursywną? Więc kurator górą, jak na razie... ;)

niedziela, 29 lipca, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

witam

poza wszystkim, to bezsensowna wydaje mi się już taka polaryzacja - kto ważniejszy? Ale to na dłuższy esej.

ile osób mnie czyta? nie no, ja nie przypuszczam, tylko wiem. :-)
kilak dobrych tysięcy/miesięcznie - plus druki. ale w opozycji do innych to ciągle mało - np Stacha Szabłowskiego w Dzienniku czyta plus minus 200 000 osób/ tydzień (to znaczy - potencjalnie czyta). To chyba niezła tuba, hm? więcej osób czyta, niż chodzi na wystawy.

no i będę obstawał, że krytyk ma wpływ - jak słusznie zauważył PB - "meta"; kurator "tylko" wybiera, kto "wchodzi do gry", a kto nie. z kolei krytyk może pisać o tych, których kurator jeszcze nie pokazuje - lub pokazywać nie chce. ale to tez za ogólne - może faktycznie przydałby sie o tych różnicach i specyfice obu aktywności tekst?

pozdr

wtorek, 31 lipca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Hmmm, a to przepraszam... ;) jeśli tylu odwiedza, i czyta większość, to aż samemu chce się zakładać bloga, khe khe, choćby i połowa tego, to już nieźle. Co do ważniejszy mniej ważny, to było pół żartem, pół serio, proszę się tak nie przejmować ;) ale jeśli ma szanowny pan ciekawe refleksje, to chętnie poczytam, i inni zapewne też ;)

środa, 01 sierpnia, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Myślę że komentarzami Piotra Bernatowicza nie ma się co przejmować. To jest człowiek, który krytykuje wszystko i wszystkich tylko po to by zaistnieć. On nie o potrafi inaczej !!

wtorek, 02 października, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home