czwartek, czerwca 21, 2007

Antyk nadwiślański

UPDATE
W dzisiejszym (weekendowym) Dzienniku obszerny artykuł Cezarego Polaka pt. Socrealizm powraca. Beton jest znów na topie. Tekst traktuje o modzie na (soc) modernizm (Kiesner, fenomen bloku, Supersam, nadchodząca wystawa w CSW). Autor bardzo pobieżnie wspomina o Hansenie, natomiast milczy skąd się ów trend wziął.

Z kolei na następnej stronie Stach Szabłowski kreśli sylwetkę Damiena Hirsta - oczywiście z okazji For The Love of God, o której pisze, że to ponowoczesne memento mori.

Mainstream goni blogi? Ku refleksji.
Pozdrawiam.

+++

Zbliżamy się do końca sezonu artystycznego ’06/ ’07, więc dziś lekka dydaktyczna pogadanka. Lato w pełni, zacznijmy zatem od akcentu wakacyjnego.

Autorzy koncepcji tegorocznych Documenta 12 Roger M. Buergel i Ruth Noack pytają: czy nowoczesność (modernity) to nasz współczesny antyk? Polscy artyści mogliby chyba zapytać: czy nasz współczesny antyk to architektoniczny (soc) modernizm? Czyli - czy to nasze źródło, nasze „ja”, nasi wielcy i nasze wykopaliska? Nasz punkt odniesienia, jednak punkt, który musimy przekroczyć? Wiele wskazuje na to, że tak.

Fundacja Galerii Foksal, bodaj najważniejsza dziś polska instytucja artystyczna (celowo nie piszę „galeria”), istotną część swojej tożsamości zbudowała wokół zagadnień dotyczących modernistycznej utopii. W twórczości polskich artystów średniego pokolenia (urodzonych w latach ’70) znajdziemy szereg odniesień podobnej natury - np. do idei funkcjonalizmu czy po prostu estetyki. W tym sensie modernistyczna architektura to swego rodzaju ruina, którą inspiruje się wrażliwy umysł. W skutek artystycznej nobilitacji skutecznie zakwestionowano modernistyczną „brzydotę” i wskazano, że ów styl to jeden z fundamentów naszej kultury. Dziś każdy, kto namaluje Domy Towarowe Centrum czy SKS Warszawiankę „wchodzi w twórczy dyskurs z modernizmem” i „zapytuje o aktualność modernistycznej utopii”. Dziś wszyscy boleją nad wyburzeniem Supersamu i każdy czuje wewnętrzną potrzebę wyartykułowania wobec tego faktu sprzeciwu (oczywiście za pomocą, excuse moi, sztuki). Dziś modernizm widzimy już nie tylko w pracach Sosnowskiej, Sasnala czy Ołowskiej, ale na każdym kroku. Modernistyczne bryły i detale to ukochana estetyka co drugiego malarza. Modernizm uwielbiają też - poniewczasie - kuratorzy. Cóż bardziej nośnego, niż wystawa z modernizmem w tle lub choćby w tytule? Słowem - modernizm wielbią wszyscy (także ja).

Jednak aby dopełnił się cykl nowatorstwo - sprzeciw - akceptacja - moda, potrzeba jeszcze ostatniego ogniwa: masowej popularności. Bo oczywiście modernizm nie jest już niczym zapładniającym, stymulującym i inspirującym artystycznie. Wyciśnięty, wyżęty i wymięty, stał się jedynie pustą formułą, po którą sięgają cynicy bądź słabi twórcy zdezorientowani płodami naszej krytyki. Nie powstają już wokół modernizmu ciekawe prace - wyjąwszy prace tych, którzy na modernizmie zjedli zęby i pochylali się nad nim w czasach, kiedy inni wręcz przeciwnie. Aczkolwiek, kto chce być dziś artystą, niech czym prędzej zajmie się modernizmem. Sukces gwarantowany (czyli „wystawa” w „galerii” i szybka sprzedaż dzieła za co najmniej 4 tysiące pln brutto; do tego "recenzja").

Ale - masowa popularność. O ile artystyczne masy chłoną mody stosunkowo szybko, o tyle z szerokimi masami społecznymi (jakby to technokratycznie nie zabrzmiało) jest gorzej. Stąd czas na krok kolejny - uczyńmy z (soc) modernizmem to, co Grecy uczyli z antykiem. Czas więc na ogólnonarodową akcję rewitalizacji modernizmu. Mniej sztuki, więcej nauki! Mniej realizacji, więcej rewitalizacji! Wystarczy przekonać społeczeństwo i decydentów, że to modernizm, prócz przyrody, jest naszym dobrem narodowym. Nie trzecioligowe przykłady architektury dawnej, ale właśnie on. Turysta go nie zna - tak, jak zna oryginały naszych kościołów, zamków i pałaców. (Soc) modernizm odnowiony, wymuskany, lśniący i przystępnie podany to wielki kapitał. Na zblazowanych euroturystów podziała jak magnes.

Wystawę Maurycego Gomulickiego (Kordegarda, Kultura i beton, do 8 lipca) warto czytać w tym właśnie kontekście. Czyli, jako próbę oswojenia i popularyzacji socmodernistycznej estetyki. Kultura i beton to wystawa bezpretensjonalna - i to jest bodaj najważniejsze. Fotografowanie surowych detali i małej architektury nie wspiera się tu na wątpliwym filarze nostalgii, Gomulicki również nie ideologizuje. To po prostu piękne przedmioty, estetyczne cacka, które stanowią o wyjątkowości Warszawy. Choć zestawione z fotosami Edmunda Kupieckiego z końca lat ’60, to przedstawiają stołeczne tu i teraz - co tylko podkreśla fakt istnienia modernizmu, który choć wyparty, to przecież nie zniknął. Kultura i beton to projekt posiadający walory edukacyjne, bo uświadamiający przeciętnemu obywatelowi, że jego betonowe podwórko to w istocie skarb, którego w żadnym wypadku nie powinien się wyrzekać, a co dopiero - wstydzić. Beton to taka sama kultura, jak książki z serii Nike. Taka sama część pamięci i tożsamości Polaków. Bez modernizmu nie ma ciągłości, bez ciągłości nie ma przeszłości, bez przeszłości nie ma teraźniejszości.

Gomulicki przygotowuje obecnie album o Warszawie, w którym betonowe detale znajdą poczesne miejsce. Najgorsze, co może mu (albumowi) się przytrafić, to zagadanie go frazami o „alternatywnym przewodniku po alternatywnej Warszawie”; to uczynienie zeń „fajnego” gadżetu dla młodzieży. Dlaczego? Powód jest prosty - socmoderna nie jest alternatywą, a najzwyklejszą normalnością. Antykiem naszych czasów - o tyle istotnym, o ile opatrzonym, potocznym i wyblakłym. Godnym odnowy i aneksji do rejestru zabytków. Ach, to dostojeństwo starożytnych świątyń! Ach, te detale, faktury i konstrukcje modernistycznych gmachów!

Na ilustracjach (kliknij, by powiększyć):
1.Okładka albumu Taschena pt. DDR Design
2 - 4.Maurycy Gomulicki, Kultura i beton, 2007, fragment

+ Więcej ilustracji na Box'ie

Etykiety: ,

13 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

a ja mam taką refleksję, że to co robi fgf z tzw. modernizmem - np. Hansenem, to jest mitologizacja bez kontekstualizacji i zadawania pytań. Na przykład na ile ten modernizm był związany z polityką państwa po "odwilży" - fgf celebruje modernistycznych twórców jako początek narracji, którą mają kontynuować Althamer, Zmijewski, w typowy sposób dla galerii właśnie. W dużym stopniu przyczyniła się do tej mody i fali naśladownictwa, a że robi to inteligentnie, to i naśladownictwo wypada blado...

tow. nette

czwartek, 21 czerwca, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

och, wiedziałem, że wabik fgf chwyci... ;-)

mnie się zaś wydaje, że to właśnie ta "mitologizacja" (choć to złe słowo, bo przecież to nie bajanie, a stan faktyczny - dziedzictwo nie tylko artystycznych strategii, ale i metody pedagogicznej) dała impuls szerszemu zainteresowaniu modernizmem, wystawom, etc. to w dużej mierze dzięki fgf coś w tej materii "drgnęło". a że inne to metody, niż ośrodka badawczego - to oczywiste. nawiasem - widać to lepiej, jeśli porównamy intelektualny wektor fgf i innych galerii.

polityczny wątek, o którym Pan wspomina porusza sporo osób, jak i sami artyści. ale zapewne jest to obszar, o którym można jeszcze dużo i ciekawie opowiedzieć.

pozdr
K

czwartek, 21 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Jak rozumiem z punktu widzenia dwudziestokilkulatka artyści średniego pokolenia to ur. w latah siedemdziesiątych, a starego w sześćdziesiątych. Starsi nie istnieją ;))

piątek, 22 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

...jest jeszcz kategoria dinozaurów

tow. nette

ps. krytykantowi myli się chyba mitologizacja z mistyfikacją, o którą nikt fgf nie posądza

piątek, 22 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Tylko, Krytykancie szanowny... czemu znów musimy pchać się w naszość do bólu... polskość, indywidualizm na zachodzie i w świecie mało zawsze zrozumiałą, poza wyjątkami geniuszy jak Malewicz(niestety nie uznaliśmy go za rodaka i teraz inaczej o nim piszą) z jego architektonami i paru innych twórców... którym udało się zyskać status artysty bez uwierzytelnienia w postaci hasła - ARTYSTA POLSKI...(czy socrealistyczny, czyli postkomunistyczny, sorry, ale to się jakoś łączy niestety) jak wcześniej Malczewski z kolei... lubiany tylko za to że inny... ale to też wyjątek... przecież to co daje np. pańskiemu ulubieńcowi Sasnalowi popularność i sukces że tak powiem wymierny... ;) , to właśnie unikanie zaściankowości, nie bójmy się tego słowa... Po co modermnizm soc ma stać się dla nas antykiem, skoro wiadomo, że pozostanie tylko naszym... popatrzmy jak to się działo w historii sztuki... to że Francja stała się w pewnym momencie mekką sztuki, albo W. Brytania, to nie tak od razu i nie dlatego, że sami wsobnie patrzyli... co u nich było w tradycji, ale że umieli skorzystać z dobrych wzorców.... i stworzyć najpierw modę, a potem swój własny rys... i znowu modę i tak dalej i teraz mają takie mody, które łatwo wpisują się w słowo światowe, albo Europejskie... a nie Angielskie, czy Francuskie... a unas... dawniej za dużo wojowaliśmy, potem za dużo było potrzeb niepodległościowych(niestety dalej mających wpływ na nas), a później znów wojny i w końcu zabór czwarty... i znów specyfika się wdarła, nawet mocniej niż wcześniej... a co do architektury "trzeciorzędnej" dawnej a lkockami wciąż klockami.. czasem tylko z dachami skośnymi... dla niepoznaki... ehhh... błeee.... ale to już moje zdanie.

sobota, 23 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

w przypadku postrzegania Sasnala na tzw. zachodzie kontekst postkomunistyczny jest jednak ważny, wystarczy przejrzeć teksty które towarzyszą zachodnim pokazom jego twórczości (u Saatchiego np.), zresztą on sam o tym dośc wyraźnie mówi...

sobota, 23 czerwca, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

A1:
Fakt, z tą nomenklaturą zawsze jest problem... Niech więc i urodzeni w l. '60 będą średni, a reszta to stateczni klasycy ;-)

Nette:
Dlaczego? Cytuję (i wyjaśniam, dlaczego się nie zgadzam) za Panem.

A2:
Zawsze i wszędzie oryginalność wynika z lokalności.

A3:
Ano właśnie. :-)
Nie tylko Sasnal.

pozdr

sobota, 23 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Zawsze i wszędzie... acha... a może jednak odmienności od lokalności i wyjątkowych przypadków lokalności - uniwersalnej w wyrazie? wymienię choćby, z twórców Holenderskich, tych co uzyskali status malarzy ogólnie uznanych, - Wermeer, za to że uchwycił holenderską codzienność, tak, że przy zmianie strojów postaci i estetyki przedmiotów, można przedstawić taki styl wszędzie i zawsze jako oddający specyfikę danego miejsca i czasu, ale i wprowadził nowe, czyli np. odszedł od powszechnej symboliki na rzecz "nastroju" - czy gry formą - kolorem, walorem, plamą, na jaką rozpadają się jego obrazy z bliska. Rembrandt - broń Boże nie typowy, choćby katolicyzm - żadki wówczas, brak malowania realistycznego i dążenia do nadmiernego iluzjonizmu... niekonwencjonalność, nawet gdy malował portrety grupowe, czy w ilości własnych, albo inni, Carawaggio np., sławny bo odszedł od konwencji, a nie że trzymał się tych, które były... Carawaggio i jego styl bardziej pasują do sztuki północy Europy, niż południa... i zresztą tam bardziej się jego konwencje przyjeły... Seurat, np., który czy chciał tego czy nie, zaprzeczył niemal idei impresjonizmu, wprowadzając naukowość i statyczność - idealizm swego rodzaju w malowaniu pejzaży i postaci, bliższy proporcjami sztuce renesansu, także w sensie poszukiwania porządku formalnego, by wyrazić obiektywną prawdę o świecie, inną, ale jednak. Podobnie jak Ipresjoniści i realiści - wyrywali się wcześniej z przerostu konwencji paradogmatów sztuki XIX wieku... Historię sztuki tworzą jednostki, zazwyczaj odmienne, a nie lokalnie normalne, co do Sasnala, to jest to samo, ma w sobie coś z nas, bo nie może być inaczej(czym skorupaka...), ale nie jest typowym malarzem polskim... i nie za to jest ceniony... a antyk z screalizmu... wiąże się z symboliką, treścią, sensem socrealizmu, raczej obcym polskości, narzuconym z zewnątrz, na krótki czas. Raczej szukałbym w tradycjach mieszania się wpływów zachodnich i wschodnich w sztuce XIX - XX wieku, i naszym stety - niestety, przesadnym patriotyźmie, swojskich interpretacjach przemijania, jak portret trumienny choćby - i nie chodzi o jakości formalne, tylko właśnie swojskość, na której można coś budować... z której można coś wyrwać, zmieszać z obecnym i stworzyć nowe... nasze, ale nie obce innym... Socreal, to jednak kilkadziesiąt lat było... 4 zaboru, nie wypłynął z naszej natury. Dlatego Sasnal zawsze będzie dla mnie malarzem akurat na tu i teraz, a np. Nowosielski, malarzem który próbował szukać jakiegoś "antyku" polskiego... Wiem, że szanowny Krytykant nie przepada za sztuką wcześnieszych pokoleń i zagłęiania się w tradycji... ale by odszukać antyk polski, nie da się tego pominąć... a historię sztuki, śmiem twierdzć, nadal będą budować jednostki, które znajdą w otoczeniu, lub powiązaniach sztuki różnych miejsc i czasów, coś wyjątkowego, uniwersalnego, a nie... lokalnego... tylko na tu i teraz.

niedziela, 24 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Dodam jeszcze, choć już nieco w ilości słów przesadziłem - że podstawą kwestią w moim tekście, jest niezgoda z tym że: oryginalność wynika z lokalności.../// moim zdaniem wynika z indywidualnych cech i możliwości pojedyńczych, twórców... nieważne gdzie i kiedy żyjących i z tego że oni są w stanie stworzyć coś oryginalnego - niekoniecznie - jak w Caragwagiia Rembrandta, czy Seurata przypadku, bazując na tm co zastali u siebie, nawet jeśli w mniej istotnych szczegółach, można ich powiązać z tym co tam i wtedy... stety-niestety nie to ich czyni wyjątkami. Gdyby takiego człowieka odkryć za młodu i wywieźć na bezludną wyspę, dając tylko możliwości malowania co w duszy gra, też moim zdaniem stworzyłby coś wyjątkowego - ogólnie rzecz biorąc i hehe oryginalnego...

niedziela, 24 czerwca, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

Ok, SIŁĄ RZECZY wynika z lokalności, w której funkcjonuje wybitna jednostka.
Może być taki kompromis? ;-)

pozdr

niedziela, 24 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

"Gdyby takiego człowieka odkryć za młodu i wywieźć na bezludną wyspę, dając tylko możliwości malowania co w duszy gra, też moim zdaniem stworzyłby coś wyjątkowego"
- ta dyskusja sięgnęła już poziomu dywagacji licealnych...

niedziela, 24 czerwca, 2007  
Blogger Krytykant | Kuba Banasiak said...

A widzi Pan/i, jakoś ten fragment mi umknął.. Nie doczytałem.. ;-)

A dyskusja raczej taka.. ot, dyskusja.. letnia.. niechby i licealna..
pozdr

niedziela, 24 czerwca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

I po co ta złośliwość... (to nie do Krytykanta), liceum nie liceum, czemu młodość jest w cenie, albo przynajmniej młody chłonny umysł, nawet w nieco starszym ciele, chyba nie dlatego, że unika pochyłości, ostrych zakrętów, i czasem cofnięcia się w swojej strukturze do podstaw gdy trzeba, albo wydaje się że trzeba...; a kompromis Krytykanta jestem zmuszony przyjąć, ot kwestia umiejętności precyzowania, mało jest takich ludzi, cześciej można się nadziać na pustą i na dodatek nieprzyjemną retorykę...

poniedziałek, 25 czerwca, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home